Na początku kwietnia otrzymaliśmy list z Great Ormond Street Hospital. Zapraszano nas z Asią na badania na 14 kwietnia. Wyjątkowo szybko. Bardzo dobrze się złożyło, gdyż mieszkanie mieliśmy opłacone do 12go. PO tym terminie mieliśmy się zatrzymać na kilka dni na Farmie Dylana.Meble, garnki, talerze i szklanki rozdaliśmy znajomym, a resztę, ile się dało spakowaliśmy do naszej niewielkiej polówki. Ola przerażały sprawy związane z wymeldowaniem i rozliczaniem się z telewizją, Internetem, prądem, gazem, Urzędem... Załatwił to w 30 minut. Kilka telefonów, numer karty kredytowej i wszystko było rozliczone. Nic prostszego. Olo był bardzo zaskoczony, a jeszcze bardziej zadowolony, że wszystko poszło tak szybko.. W Polsce pewnie zabrałoby to kilka dni, i sporo czasu spędzonego przed komputerem na pisaniu oświadczeń, rezygnacji itp.
Miło byłoby spędzić na Great Houndbeare Farm troszkę więcej czasu, ale go po prostu nie mieliśmy.
|
Kasia i Dylan, nasi gospodarze na farmie |
|
prawdziwa wiejska kuchnia |
|
domki na farmie |
|
dziedziniec farmy nocą |
W niedzielę wyruszyliśmy pociągiem do Londynu. Miło było zwiedzić najsłynniejsze Londyńskie dworce. Zatrzymaliśmy się w hoteliku w samym centrum miasta, nieopodal Great Ormond Street Hospital, by nie stresować się porannym dojazdem do kliniki. Rankiem po śniadaniu udaliśmy się na badania. Profesor Peter T Clayton przyjechał do kliniki na rowerze z plecakiem na plecach - bardzo nas tym ujął, po czym się przebrał i zaznajomił z przypadkiem Asi. Spośród wszystkich spotkanych lekarzy, ten jako jedyny dał nam realną nadzieję, że wszystko jest możliwe, że są ludzie, którzy z funkcjonującym kawałkiem mózgu wykładają na uczelniach a są też i tacy, którzy mają uszkodzoną maleńką jego część a są "roślinką". W przypadku mózgu nic nie jest pewne... Więc trzeba mieć nadzieję. Profesor Clayton specjalizuje się w chorobach metabolicznych. Po wstępnych "oględzinach" Asi, stwierdził, że nie wygląda na to, aby zapalenie mózgu było wynikiem problemów metabolicznych, ale aby je wykluczyć zlecił przebadanie krwi i moczu. Tak więc kolejne godziny spędziliśmy na pobieraniu krwi i łapaniu siusiu, co w przypadku dziewczynek jest bardzo trudne. Wyniki tych kilkudziesięciu badań otrzymaliśmy pocztą. Wszystko było na szczęście w porządku, ale nadal nie znaliśmy przyczyny choroby Asi. Po badaniach powróciliśmy na farmę, by w końcu wyruszyć w drogę do Polski, ja z Asią i Hanią w brzuchu samolotem, a Olo naszą wypchaną po brzegi polówką.
O szpitalu i Piotrusiu Panu
lubię takie zwykłe miejsca, które dla niektórych wydają się tylko zwykłe, a wystarczy odkryć ich magię. :*
OdpowiedzUsuńmam nadzieje, ze Warsztaty Taneczne dla Asi duzo pomogą :)