"Nie płacz w liście
nie pisz, że los Ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
Kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno
Odetchnij, popatrz
Spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij, że jesteś, kiedy mówisz, że kochasz"

ks. Jan Twardowski


















sobota, 31 grudnia 2011

Myśli i postanowienie na Nowy Rok

Niech słowa Dalajlamy będą dla Was, moi drodzy czytelnicy, prezentem, za wspólny rok i postanowieniem na następny. Uczyńcie ten czas wart przeżycia...


Dalajlama, zapytany o to, co najbardziej zadziwia go w ludzkości, odpowiedział: 

"Człowiek. Ponieważ poświęca swoje zdrowie, by zarabiać pieniądze. Następnie poświęca pieniądze, by odzyskać zdrowie. Oprócz tego jest tak zaniepokojony swoją przyszłością, że nie cieszy się z teraźniejszości; w rezultacie nie żyje ani w teraźniejszości ani w przyszłości; żyje tak, jakby nigdy nie miał umrzeć, po czym umiera, tak na prawdę nie żyjąc".


wtorek, 27 grudnia 2011

Pasterka, piękne spotkanie

Ceny biletów w tanich liniach lotniczych sprawiły, że postanowiliśmy na święta pozostać w Anglii... 1000 funtów za naszą czteroosobową rodzinę to zdecydowanie za dużo! Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Był czas na odpoczynek, naukę i pracę - to w przypadku Olka, oraz na spokojne przygotowanie Wigilii. Nie byliśmy sami... co więcej, było rodzinnie... Te szczególne dni spędziliśmy z kuzynem Olka, jego żoną i synkiem. Było z kim pośpiewać kolędy i była możliwość uczestniczenia w Pasterce...


No właśnie... Pasterka...
Obawiałam się, że w czasie Mszy Świętej zaczną powracać wspomnienia...
Nasz "kościół odnaleziony", o którym szczegółowo napiszę w innym poście, sprawił, że po raz pierwszy moje myśli były daleko od tamtych wydarzeń. Urzeczona atmosferą, zapachem i doniosłością katedry oraz tym, że  poproszono nas o zajęcie miejsc przy prezbiterium, sprawiło nie byłam w stanie myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, co się działo wokół mnie. Mszę celebrował biskup, już dawno nie słyszałam tak ciepłego głosu i tak zrozumiałego angielskiego...miód dla uszu... a wszystko to uświetniał śpiewem chór. Modliłam się przez samo słuchanie... coś przepięknego. Człowiek ani się nie obejrzał, a już żegnał się w krużganku kościoła z biskupem, który każdemu z osobna składał życzenia...



wtorek, 20 grudnia 2011

Sen o wspólnym bieganiu

Kolejne Święta Bożego Narodzenia zbliżają się, właściwie to pozostało już tylko kilka dni... Tutaj jakoś dziwnie, sklepy przystrojone od połowy października, w domach choinki od początku Adwentu (w  kościołach też), brak rorat, brat śniegu, brak tej całej atmosfery... Człowiek chyba zawsze będzie tęsknił do świąt, do Wigilii tych ze swojego rodzinnego domu... To bardzo utrudnia przygotowanie się na to ważne Pańskie Narodzenie. Na dodatek wspomnienia wracają jak bumerang, ale tak chyba już pozostanie do końca... to wspomnienie wigilijnego błąkania się po obcym mieście w oczekiwaniu na przebudzenie się Asi, na diagnozę, na cokolwiek, co da jakąś odpowiedź...
Mijają cztery lata, od tego czasu wiele się zmieniło... Każdy, kto widzi Asię po długim czasie niewidzenia, jest w szoku. Zrobiła taki postęp, na jaki polscy lekarze raczej nie dawali nam nadziei... Widzi, słyszy, chodzi (krzywo, chwiejnie, ale chodzi), czasami sylabizuje, ale nadal nie komunikuje się, nie rozmawia, nie bawi tak jak powinna... jest jeszcze tyle do zrobienia... a jeszcze więcej do wymodlenia. Święty Ignacy powiedział: "Rób tak, jakby wszystko zależało od ciebie, i ufaj tak, jakby wszystko zależało od Boga". To też staram się, jak tylko mogę, realizować...

A dziś nad ranem ponownie odwiedziła mnie nadzieja... śniło mi się, że biegłam z Asią trzymając ją za rękę...






środa, 14 grudnia 2011

Kolorowa jesień w Plymouth

Choć Anglia nadal zielona, to niestety ciepłe jesienne dni pozostają już tylko w naszych wspomnieniach... a szkoda, bo Hanusia uwielbia te nasze wypady do pobliskiego parku, gdzie jest tyle jeszcze do odkrycia. Ale nadchodzi zima i może spadnie choć odrobina śniegu, bo jest tu gdzie jeździć na sankach...a sanki już czekają...

Nasz piękny olbrzymi park



Zbieranie owoców z bardzo starego cisu
Prezentacja znaleziska
Kolejne znalezisko, miniaturowe jabłuszko i tyle radości

Czy to nie dobre miejsce dla tego maleńkiego skarbu?



piątek, 9 grudnia 2011

Pierwszy wypad do Dartmoor

Dartmoor Park chyba nigdy nie przestanie mnie zachwycać... Nie wiem, czy jest to spowodowane jego dziczą, czy raczej jego przestrzenią. Miejsce to jest niesamowite, potrafi zaprzeć dech w piersiach. Dla dzieci dodatkową rozrywką są pasące się krowy, dzikie konie podchodzące do turystów na wyciągnięcie ręki oraz wszędobylskie barany (nieco inne od tych naszych polskich - tutejsze mają czarne łby i białą resztę ciała).


Była piękna jesienna niedziela, więc w drodze do Exeter postanowiliśmy zatrzymać się by zdobyć jakiś szczyt. Udało się!!! Asi oczywiście trzeba było trochę pomóc: za rączkę, na rękach i na barana. Zwłaszcza to ostatnie jej się podobało...




A Hania jak to ona, biegała jak szalona, choć nie obyło się bez próśb o niesienie, ale mama była nieugięta... Niech chodzi sama, a co, w inny sposób nie pokocha wędrówek (które już dla niej zaplanowałam).



Nie wiem, jak się nazywał zdobyty przez nas szczyt, muszę to sprawdzić, ale następny to będzie ten, który widać za Hanią na poniższym zdjęciu.



Asia była bardzo zadowolona z tego naszego spaceru. Kto by nie był... takie widoki to tylko ona miała...




Sporo było tam kamieni i Hania na każdym chciała mieć zdjęcie...



Niestety, zdjęcia nie są w stanie przekazać tej przestrzeni jaka tam jest.



Jeśli będziecie w pobliżu, koniecznie przejedźcie się przez Dartmoor...

czwartek, 8 grudnia 2011

Pierwsi zagraniczni goście...

Jak to dobrze jest być odwiedzanym przez bliskich... zwłaszcza przez najbliższych, czyli rodziców. Moi nie czekali zbyt długo, ledwo zdążyliśmy kupić sofy... Przyjechali na tydzień, w połowie października. Dziewczynki były przeszczęśliwe, zwłaszcza Hania, która ich uwielbia, a za dziadziem to po prostu szaleje. Dla nas to też była odskocznia od nas samych. 
A jak się ma gości z Polski, to wiadomo... trzeba mieć pustą zamrażarkę, by pomieścić prezenty czyli robione przez dziadka szyneczki i kiełbasy. Starczy tego do Bożego Narodzenia (co najmniej).
Dzień zaczynaliśmy od wysłuchania jak dziadzio, będąc w jeszcze w łóżku, opowiada Hani nieco zmodyfikowaną wersję Czerwonego Kapturka i swoje sny. Potem śniadanko i wyprawa na plac zabaw, do parku, do centrum miasta i nad morze. Jako, że moi rodzice bywali już w Anglii (pod czas naszego pobytu w Exeter) i widzieli prawie wszystko w okolicy, postanowiliśmy skupić się na zwykłym przebywaniu ze sobą, choć oczywiście nie zabrakło wycieczek, w tym obowiązkowej do Truro.

Dziadzio tłumaczy zjawisko cienia. Hania jak zawsze, słucha szybko...



Dziadzio Romcio na tle Plymouth

Hania z babcią Basią

Hania była przeszczęśliwa w czasie odwiedzin babci i dziadzia

Głowacze...

Mój nowy nabytek, prezent od rodziców. Teraz moje okno jest najładniejsze na całej ulicy.

wtorek, 6 grudnia 2011

Odwiedziny Świętego Mikołaja

Jak tradycja to tradycja. Nie ma, że Anglia! Szóstego grudnia do wszystkich grzecznych dzieci przychodzi Święty Mikołaj. Tego chłodnego wieczoru odnalazł również i naszą rodzinkę. A przyjechał, jak wiadomo, z dalekiej Laponii (kiedyś go tam odwiedzimy, może za jakieś 2-3 lata sami wybierzemy się do niego). Hania sama "napisała" do niego piękny list a przez ostatnie dwa dni grzecznie wyczekiwała. Dzieci jak chcą to potrafią, argument "na Mikołaja" by były grzeczne działa zawsze. I zadziwiająco szybko, nie trzeba powtarzać. Późnym wieczorem na Mikołaja wyczekiwaliśmy razem z Gabi, Robertem i Wiktorem. Nie ma to jak obecność przyjaciół w tak ważnej dla wszystkich dzieci chwili. W końcu pojawił się, w wielkim workiem (Royal Mail) pełnym prezentów. Hania była bardzo onieśmielona, można by rzec, że troszkę przestraszona (choć sama zaprzeczała). Asia natomiast była bardzo spokojna i grzecznie siedziała w fotelu. Mikołaj zadbał, by każdy dostał jakiś upominek. Po czym pożegnał się i poszedł do kolejnych dzieci...

Nasz ukochany Święty Mikołaj



Wcześniej, wiedząc, że wieczorem będziemy mieć wyjątkowego gościa, Hania przyozdobiła ciasto, zjadając przy okazji trochę dekoracji.

Ciasto dla Świętego Mikołaja
Efekt końcowy
Asia spokojna i grzeczna, bardzo zadowolona z prezentu

Hania stała się nagle taka małomówna, ale... dwa wierszyki wyrecytowała!

Szczęśliwa, ze swoimi prezentami: misiem i najprawdziwszym pieskiem Obim

Okoliczne atrakcje dla dzieci

Wybierając dom pod wynajem czy kupno, bierze się pod uwagę m.in. dzielnicę, jej wygląd, ludzi którzy tam mieszkają, odległość do centrum, szkoły, przedszkola, kościoła, przystanku autobusowego, sklepu... Młode mamy biorą również pod uwagę obecność placu zabaw, co wierzcie mi, bardzo ułatwia życie z maluchami. W Anglii jest ten plus, że placów zabaw nie brakuje. Są różne, mniejsze większe, takie najzwyklejsze, ale również i bardzo pomysłowe, wspomagające rozwój dzieci. Więc zaraz po przeprowadzce, postanowiłam z dziewczynkami odnaleźć i posprawdzać okoliczne place zabaw. Najbliższy - jakieś 100m od nas, Hania zachwycała się  wszystkim, a Asia jak to ona, woli chodzić swoimi drogami... Niestety huśtawki były na nią za niskie i nie podobało jej się. Następny plac zabaw odkryłyśmy w największym parku w Plymouth, jakieś 15 minut od naszego domu. Piękny, olbrzymi, z wieloma atrakcjami: http://www.plymouth.gov.uk/homepage/leisureandtourism/parksgardensandopenspaces/centralpark/sevencontinentsplayground.htm
Hania chciała wypróbować dosłownie wszystko, Asi wystarczało leżenie na miękkiej powierzchni.
Nasz ulubiony nie należy do największych, ale jest blisko (tylko 5 min. spacerkiem) i jest nietypowy... z wielu atrakcji mogą korzystać również rodzice. Huśtawki są duże i bardzo podobają się Asi. Sami zobaczcie jak fajnie mamy.

Popisy Hanusi


Ulubiona atrakcja Hani

Asia w akcji

Hania robi deszcz

"Halo, to ja"

Hania musi wszystko przetestować

Więcej spalamy niż jemy i dlatego czasami musimy trzymać spodnie by nie spadły...



czwartek, 1 grudnia 2011

Akcja "Różowa wstążeczka"

Dzisiaj przypinamy czerwone wstążeczki jako wyrażenie naszej solidarności z chorymi na AIDS i zarażonymi wirusem HIV. Ja natomiast postanowiłam napisać co nieco o innym kolorze wstążeczki.
Akcja "Różowa Wstążeczka" ma długą historię. W Polsce od kilku lat jest o niej dosyć głośno, choć pewnie nadal znajdzie się sporo osób, które nie będą wiedziały o co w tej akcji chodzi.
Nowotwory złośliwe sutka są najczęstszymi nowotworami u kobiet. W Polsce notuje się prawie 10 000 nowych przypadków rocznie. Oznacza to, że każdego roku zachoruje 30 kobiet na 100 000. Czy to dużo? Nie wiem, mówimy to o zachorowalności. Umieralność na raka piersi rośnie w tempie 1.6% rocznie. Głównym problemem jest to, że jest on wykrywany za późno. Za przypadki "wczesne" uznaje się zmiany poniżej 0,5 cm!!! A takie są raczej nie wykrywane w samobadaniu... Miałam okazję się o tym przekonać w liceum, w którym pracowałam jako szkolny pedagog. Każdego roku wraz z pielęgniarką organizowałyśmy zajęcia w klasach maturalnych na temat profilaktyki raka piersi. Na zajęcia te sanepid pożyczał nam sztuczną pierś, do której wkładało się różnej wielkości guzy, a następnie każdy próbował je odnaleźć metodą samobadania. Było ciężko, prawie niemożliwie do odnalezienia tych najmniejszych.
Jak wiadomo, ciąża i karmienie zmieniają wygląd piersi, więc po urodzeniu Hanki postanowiłam poprosić mojego, dodam, że bardzo dobrego ginekologa o zbadanie piersi. Jak wielkie było moje zdziwieniem gdy odpowiedział mi, że jeśli chcę, to możemy "się pogłaskać"... w swoim życiu zbagatelizowałby dwa bardzo zaawansowane raki, ale na szczęście jego lekarska intuicja nakazała skierować pacjentki na specjalistyczne badania. Uświadomił mi, że owszem "samobadanie" jest wskazane, ale że niestety czasem usypia sumienie, no bo przecież "się badam" to po co inne badania, a poza tym nie da się wyczuć palcami guza wielkości 2 czy 5 mm, a tylko wykrycie takich daje największe szanse na wyleczenie. Spotkanie to dało mi sporo do myślenia, więc udałam się do poradni chorób piersi w Mikołowie. A tam, niestety, dały znać o sobie polskie realia. USG piersi płatne, terminy od zaraz, z NFZu brak, może za pół roku, no chyba że pilne ze skierowaniem. No to udałam się do lekarza, wyjaśniłam, że to na zlecenie ginekologa i ze skierowaniem udałam się z powrotem, a tam wyśmiali mnie... bo nie ma napisane, że pilne, więc nie ważne! Zrobiłam taką awanturę przy innych pacjentkach i stwierdziłam, że już tam nie wrócę... Postanowiłam skorzystać z polecenia mojego ginekologa i udać się do dr Zbigniewa Smyły w Tychach. Fizjoterapeutka mojej Asi potwierdziła, że jest to bardzo dobry lekarz więc z pełnym zaufaniem udałam się do niego. W czasie badania nie spieszył się... wykonał bardzo dokładne USG i okazało się, że rewelacyjnie nie jest, bo jest niestety echo skanu nie do końca jest prawidłowe. Badanie należało powtórzyć za około 3 miesiące, a że wyjeżdżaliśmy do Anglii, zrobiłam je już po dwóch. Okazało się, że w jednej piersi nadal jest coś nie tak. Wykonał biopsję. Po kilku dniach były wyniki. Wszystko w porządku. Zmiana była w ogóle niewyczuwalna a USG wykryło, że była wielkości 12mm! Doktor Smyła potwierdził, że nie jest się w stanie wykryć palcami tak niewielkich zmian, zwłaszcza u kobiet uprawiających regularnie jakiś sport czy fitness. Jedynym wyjściem jest wykonywanie USG, najlepiej raz w roku.

Dziewczyny, noszenie różowej wstążeczki, czy wypisywanie tych zabawnych komentarzy na facebooku w żaden sposób nie uchroni was przed rakiem piersi. Solidarność z chorymi kobietami jest piękna, ale zróbcie też coś dla siebie samej. Przebadajcie się u dobrego lekarza...proszę. Panowie dbajcie o swoje ukochane kobiety: partnerki, żony, mamy, siostry, córki, wnuczki, przyjaciółki. Wyślijcie te młodsze na USG, a starsze na mammografię. Zróbcie to ze zwykłej troski...proszę.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...