"Nie płacz w liście
nie pisz, że los Ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
Kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno
Odetchnij, popatrz
Spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij, że jesteś, kiedy mówisz, że kochasz"

ks. Jan Twardowski


















sobota, 14 stycznia 2012

Narodowy sport Anglików - czekanie


Z początku ma się wrażenie doświadczanego absurdu, później się człowiek do tego przyzwyczaja... Dotyczy to nie tylko nas Polaków, ale właściwie całej Europy, w tym również Włochów, Hiszpanów czy Greków, których różnorodny temperament znany jest chyba wszystkim...
W Anglii czeka się na wszystko... znaliśmy to z naszego wcześniejszego pobytu w Exeter, ale teraz to już przesadzili...
Zacznijmy od prozaicznej sprawy jak sam wyraz "czekanie" czyli: abide, await, expect, hold, listen, wait. Pewnie znajdzie się jeszcze kilka innych określeń opisujących te czynność, ale nie przesadzajmy... taaaaaa, czeka się w wielu sytuacjach, z różnych powodów, w różnych pozycjach...

Przystanek autobusowy. Może to kogoś zaskoczy, ale przystanki stoją tyłem do przodu... ma to głęboki sens, wierzcie mi, w kraju, w którym często pada deszcz jest to rewelacyjne rozwiązanie - bo przynajmniej nikt nie zostanie ochlapany. Dodam, że zazwyczaj przystanki są przeźroczyste... Z przystankami związane jest wsiadanie do autobusu (wsiada i wysiada się zawsze drzwiami z przodu, tak nota bene chyba w ich autobusach nie ma więcej drzwi). Angielskość nakazuje, aby najpierw wyszli z autobusu, ci którzy chcą, czyli prawie jak u nas, a potem... i tu jest inaczej, najpierw wsiadają ci, którzy jako pierwsi przyszli na przystanek, a nie ci, którzy stali bliżej drzwi zatrzymującego się autobusu. Stąd można zaobserwować kolejki na przystankach autobusowych. Jeśli ktoś łamie tę zasadę, zostanie zrugany iście po angielsku... czyli bardzo kulturalnie. Jeśli autobus jest pełny i ktoś się nie zmieści, to nic nie szkodzi, przecież poczeka na następny... (u nas  to już nieco trudniej).

Znalezione tutaj  http://szeptywmetrze.blox.pl/tagi_b/2014/autobus.html
Sklepowe kolejki. Można je zazwyczaj zauważyć w nieco większych sklepach, ale nie supermarketach (tam są takie jak u nas), czyli np. apteka Boots The Chemist, Primark, TK-Max... Kolejki wygladaja jak te na lotnisku, czyli w kształcie, powiedzmy że w kształcie, ślimaka... różnica w stosunku do lotniska jest taka, że wzdłuż kolejki poukładane są tzw, towary, które kupujemy pod wpływem chwili. Jest tego sporo i bardzo kuszą. Jak się czeka z dzieckiem, to na mur beton człowiek wzbogaci się o kolejną rzecz. Tam też wszyscy czekają spokojnie na swoje "Next please!" wywołane przez kasjerkę/kasjera.

Czekanie na realizację recepty. Tu pewnie będziecie zszokowani - u nas to jak w raju, nawet jeśli lekarz wbije tę cholerną pieczątkę "Refundacja do decyzji NFZu", to i tak mamy lepiej, bo jeśli w nie w ciągu kilku minut, to na pewno za kilka godzin, lek będzie w naszych rękach. W Anglii na to nie liczcie, chyba że jest to tzw. emergency, ale to już należy do decyzji farmaceuty. Tutaj receptę się po prostu zostawia, albo przesyła ja lekarz. Następnie jest ona sprawdzana prawnie i farmakologicznie i następnie jest przygotowywane lekarstwo, które jest podwójnie sprawdzane (tzw. double checked) - się wie (ma się męża farmaceutę). Dopiero wtedy można się stawić do odbioru leków, czyli na następny dzień, albo za dwa dni, albo za tydzień, bo lek musi zostać sprowadzony... no chyba że są danego dnia luzy (ha ha, raczej nie często) to za kilka godzin. Wszyscy to szanują i są wdzięczni, że dba się o ich zdrowie.

Czekanie na miejsce w przedszkolu. To jest to z czym się obecnie zmagamy. I temat angielskich przedszkoli zasługuje na odrębny post. Sytuacja jest podobna jak w Polsce, ale ze względu na ich system, w praktyce wygląda zupełnie inaczej.

Czekanie na wizytę u lekarza. Na pediatrę czekam od października. Wizyta pod koniec stycznia... A jeśli jesteś chory, to GP, czyli lekarz pierwszego kontaktu przyjmie cię za jakieś dwa dni, no może się uda, że na następny, ale na to bym nie liczyła. Moje dzieci, odpukać..., jeszcze tutaj nie chorowały, więc nie wiem, jakby to z nimi wyglądało, ale już się wypytałam zaprzyjaźnionej Angielki, co ona robi w takich przypadkach... nie czeka na GP, jedzie do specjalnej placówki... Ale to, co jest fajne, zawsze dostaje się list z zaproszeniem na wizytę, czy to do lekarza, czy na jakieś badania w szpitalu.

Czekanie na decyzję czyli biurokracja. Anglicy lubuję się w pisaniu listów (dlatego listonosze maja tu ręce pełne roboty). Pod koniec września oglądaliśmy szkołę dla Asi i od razu się na nią zdecydowaliśmy. Wysłaliśmy do właściwych osób naszą decyzję. Potem w trakcie odpowiadaliśmy na inne listy, robiliśmy to, o co nas grzecznie prosili. Wszystko po to, by w połowie grudnia się dowiedzieć, że nie ma tam miejsca. No szlag by ich... miejsca nie było dwa dni... się znalazło!
Inna sprawa to czekanie na benefity (na dzieci). Oj tutaj to tych listów jest więcej. Na wszystkie odpowiadam natychmiast (pewnie ku ich wielkiemu zaskoczeniu cała potrzebna dokumentacja wysłana była od razu i za bardzo nie maja o co prosić, ale i tak piszą). No to czekamy, nawet Brytyjczycy się dziwią, że jeszcze...?

Czekanie na wynajem mieszkania. To pachnie, powiedziałabym, że nawet śmierdzi, absurdem. Po podpisaniu umowy w agencji  i wpłaceniu czynszu i depozytu nie dostaliśmy od razu kluczy. Musieliśmy odczekać 7 dni. Nie wiem po co. Rozumiem, gdyby zamierzali wyczyścić mieszkanie, wyprać wykładziny, ale nic z tego nie zrobili. Więc po co? Cholera jedna wie...

Tych czekań pewnie by się jeszcze trochę znalazło... może w trakcie jeszcze dopiszę.

A jak już czekać, to przy czymś takim można...

4 komentarze:

  1. To się można nauczyć cierpliwości. A ja się denerwowałam, że nasza pediatra taka oblegana i nie można się zapisać tego samego dnia na wizytę.

    OdpowiedzUsuń
  2. ha ha, oj można... ale wiesz, jak już się coś z dzieckiem dzieje poważnego to staja na wysokości zadania, o czym mogliśmy się przekonać na własnej skórze. Pewnie w tym wszystkim mieliśmy dużo szczęścia... profesjonalizmu nie można angielskim lekarzom odmówić...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojej, chciałabym mieć tyle cierpliwości... (chociaż muszę przyznać że mojego męża charakteryzuje właśnie taki angielski spokój i opanowanie). Ale teraz juz wiem dlaczego wszyscy znajomi z Anglii przyjeżdżają do pediatry do Polski.
    kasia G.

    OdpowiedzUsuń
  4. haha kontakt z pediatrą i tak mają zazwyczaj dzieci, które tego wymagają, czyli niepełnosprawne lub poważnie chore, wszystkim innym zajmuje się pielęgniarka lub GP... tutaj po prostu pediatra zajmuje się tylko poważnymi sprawami, u nas pediatra jest w każdej wiosce, tam niestety ich tak wielu nie ma...

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...