"Nie płacz w liście
nie pisz, że los Ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
Kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno
Odetchnij, popatrz
Spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij, że jesteś, kiedy mówisz, że kochasz"

ks. Jan Twardowski


















wtorek, 28 lutego 2012

School transport

Nasz pierwotny pomysł był taki, że będę Asię zawozić i przywodzić ze szkoły... nie było źle, oswoiłam się z jazdą. Hanię chcieliśmy zapisać do przedszkola przy Asi szkole, ale jak to w Anglii, na wszystko trzeba czekać, więc postanowiłam zapisać ją również gdzieś blisko domu.
Szkolny transport okazał się być świetnie zorganizowany. Tuż przed 9 rano busiki i taksówki zjeżdżają się na przyszkolny parking, następnie ochroniarz zamyka na kilkanaście minut wjazd na parking, by dzieci bezpiecznie wysiadły z samochodów i przeszły lub przejechały na wózkach do swoich klas. Oprócz kierowcy, który przy tym "rozładunku" pomaga, są specjalni asystenci, którzy pomagają dzieciom i są z nimi cały czas pod czas trasy. Cudowni ludzie...
Bardzo mi się to spodobało, więc złożyłam podanie o transport dla Asi. Czekaliśmy z miesiąc, natykając się na problemy: a to jaki fotelik, jaki wózek, a że waży 21kg to asystenci już nie mogli jej dźwigać. Liczne przepisy bezpieczeństwa stały nam na drodze, ale znaleźliśmy złoty środek.
Asia na wózeczku wjeżdża na windę busa, a w busie ja ją sadzam na foteliku. Przy szkole asystentka podaje jej rękę i pomaga wsiąść do wózka. Dalej windą z busa, a stamtąd zabierają ją już nauczyciele. W drodze powrotnej jest na odwrót. Nauczyciele "pakują" ją do busa a ja ją odbieram.
Tak więc od 8:00 do 16:20 moje dziecko jest poza domem. 

Busy pod szkołą - właściwie jakaś ich połowa...
Dzisiaj pierwszy transport... pewnie wróci bardzo głodna...

poniedziałek, 27 lutego 2012

Delfinoterapia 2012

W końcu mogę to ogłosić. Umowa podpisana i wysłana!!! 7 sierpnia jedziemy na delfinoterapię!!!!! I to dzięki Wam moi kochani... dzięki Waszemu wyborowi, dzięki Waszym darowiznom i 1% nasza Asia ponownie weźmie udział w tej, jakże kosztownej terapii. 
Pewnie zastanawiacie się czy warto, czy nie ma innych sposobów by jej pomóc? Pewnie są, nie wiem... To, co jest najbardziej popularne, ma zapewnione...
Delfiny to taka nadzieja dla nas, to jak najbardziej naturalna terapia... czy pomoże? Kto to wie... od ostatniej minęło pół roku... Asia nadal bez napadów epileptycznych, bardzo pogodna, bardziej skoncentrowana, pojawiła się jakaś mikroskopijna forma komunikacji i być może rozumienia (takie są nasze odczucia). Czy to dzięki delfinom? Nie wiem, może... Jedno jest pewne, ten wyjazd na pewno pomógł mi i Olowi... 
Jest w człowieku jakiś lęk przed przyznaniem się do tego, że inaczej się zaplanowało swoje życie, że czasem jest ciężko, że boli gdy patrzysz na zdrowe dzieci swoich przyjaciół... Dwa tygodnie spędzone z rodzinami, które nie rzadko mają ciężej, a radzą sobie, mają nadzieję i radość w sercu, stają się darem od samego Boga... Człowiek zaczyna sobie odpowiadać na to niezadane nigdy PYTANIE: "W sumie, czemu nie ja...?"
A gdy widzisz, że inni czerpią od Ciebie, to wiesz, że jest po prostu dobrze...


Nie mogłam się oprzeć, ktoś stworzył piękny obraz do tej piosenki... więc  tym razem podwójnie....


sobota, 25 lutego 2012

Oczami maluszka i nie tylko...

Jakiś czas temu ukazały się w Polsce książeczki do stymulacji wzroku dla malutkich dzieci. Mogą być one również wykorzystywane do terapii wzroku. Z podobnych korzystaliśmy w Anglii tuż po zachorowaniu Asi.
Asia jest nadal wyraźnie zainteresowana kontrastami, zdarza jej się właściwie pokazać "ham", czyli butelkę (ostatnio również i sztućce) oraz "pac, pac", czyli piłkę a także dać buziaka misiowi.
Więcej o książeczkach:
 http://www.oczamimaluszka.pl/







piątek, 24 lutego 2012

Tańce Pomagańce

Po raz kolejny moje siostra organizuje charytatywne warsztaty taneczne na rzecz Asi. Serdecznie Was zapraszam - tym razem będą to dwa szalone dni z mega instruktorami!!!


Więcej szczegółów tutaj:

17 marca 2012 o 10:00 – 18 marca 2012 o 13:00


INSTRUKTORZY:

1. Paweł Tolak TOLEK
2. Sebastian Piotrowicz
3. Konrad Korzeniak

4. Sonia Gałczyńska
5. Aleksander Paliński

6. Maksymilian Hać
7. MANU & PATU

KOSZT:
CAŁOŚĆ - 2 dni- 150 zł
1 DZIEŃ- 100 zł
1 CLASS- 25 zł

Warsztaty taneczne będą trwać 2 dni !!!
Osoby które przebrną milion kilometrów będą mogły przenocować w hotelu znajdującym się tuż nad klubem gdzie odbędą się warsztaty 

Pensjonat Oberża " Pod Różą" :
Oferuje on pokoje wyposażone w telewizor z płaskim ekranem i dostępem do kanałów telewizji satelitarnej oraz bezpłatny bezprzewodowy dostęp do Internetu. Na miejscu znajduje się bezpłatny prywatny parking. Pokoje 2,3 oraz 4 osobowe !!

CENNIK:
Pokój 1-osobowy 85 zł
Pokój 2-osobowy 135 zł
Pokój 3-osobowy 185 zł
Pokój 4-osobowy 215 zł
REZERWACJE POKOI:             607 888 555                  18 26 405 26       
(my polecamy zorganizować się w grupki 4-osobe by dla Was wyszły jak najmniejsze koszty ) :)
http://www.oberzapodroza.pl/

ZAPISY : charytatywneasia@gmail.com,
zapisać się również można tez przy recepcji przed zajęciami 

poniedziałek, 20 lutego 2012

Welcome to Holland (english version)

I love Italy, I love italian language, cuisine, culture... all my friends know about it...


True feelings...


Our Holland started when Asia was just 10 months...


WELCOME TO HOLLAND



                                                              by

                                                  Emily Perl Kingsley



c1987 by Emily Perl Kingsley. All rights reserved
 (from 




I am often asked to describe the experience of raising a child with a disability - to try to help people who have not shared that unique experience to understand it, to imagine how it would feel. It's like this......
When you're going to have a baby, it's like planning a fabulous vacation trip - to Italy. You buy a bunch of guide books and make your wonderful plans. The Coliseum. The Michelangelo David. The gondolas in Venice. You may learn some handy phrases in Italian. It's all very exciting.
After months of eager anticipation, the day finally arrives. You pack your bags and off you go. Several hours later, the plane lands. The stewardess comes in and says, "Welcome to Holland."
"Holland?!?" you say. "What do you mean Holland?? I signed up for Italy! I'm supposed to be in Italy. All my life I've dreamed of going to Italy."
But there's been a change in the flight plan. They've landed in Holland and there you must stay.
The important thing is that they haven't taken you to a horrible, disgusting, filthy place, full of pestilence, famine and disease. It's just a different place.
So you must go out and buy new guide books. And you must learn a whole new language. And you will meet a whole new group of people you would never have met.
It's just a different place. It's slower-paced than Italy, less flashy than Italy. But after you've been there for a while and you catch your breath, you look around.... and you begin to notice that Holland has windmills....and Holland has tulips. Holland even has Rembrandts.
But everyone you know is busy coming and going from Italy... and they're all bragging about what a wonderful time they had there. And for the rest of your life, you will say "Yes, that's where I was supposed to go. That's what I had planned."
And the pain of that will never, ever, ever, ever go away... because the loss of that dream is a very very significant loss.
But... if you spend your life mourning the fact that you didn't get to Italy, you may never be free to enjoy the very special, the very lovely things ... about Holland.

Witamy w Holandii (polska wersja)

Kilka dni temu tekst ten podsunęła mi przyjaciółka... kiedyś tam już miałam okazję się z nim spotkać, ale po 4 latach naszej "Holandii", ponownie go przeżyłam...


Prawdziwe odczucia, wrażenia... jest tak, jak autorka opisała...

Polecam wersję w języku angielskim, oddaje więcej niż to kiepskie tłumaczenie 9chyba zrobię swoje...) http://codziennecuda.blogspot.com/2012/02/welcome-to-holland-english-version.html


Witamy w Holandii autorstwa Emily Perl Kingsley

Kiedy planuje się mieć dziecko, to jest tak jakby się planowało wspaniale wakacje we Włoszech. Po miesiącach oczekiwania, ten dzień nadchodzi. Samolot ląduje. Stewardesa przychodzi i mówi:
"Witamy w Holandii.
"W Holandii?" - pytasz.
"Jak to w Holandii? Ja miałam lecieć do Włoch! Ja powinnam być we Włoszech! Całe życie marzyłam o wyjeździe do Włoch!"
Ale była zmiana planu lotu. Samolot wylądował w Holandii i tu musisz zostać.
Najważniejsze, że nie zabrano cię do jakiegoś okropnego, brudnego miejsca, pełnego zaraz, głodu i chorób. To jest po prostu inne miejsce. Musisz kupić nowy przewodnik. Musisz nauczyć się nowego języka. I spotkasz wiele osób, których gdzie indziej byś nie spotkała.
To jest po prostu inne miejsce. Jest powolniejsze. Mniej rzucające się w oczy niż Włochy. Po jakimś czasie, kiedy złapiesz oddech i rozejrzysz się dookoła. Zauważysz, ze Holandia ma piękne wiatraki, Holandia ma tulipany. Holandia ma nawet Rembrandty.
Ale każdy, kogo znasz, jest "zajęty" wyjazdami do Włoch, i wszyscy chwałą się, jak wspaniale spędzili czas we Włoszech. I do końca życia Ty będziesz mówić:
"tak, ja tam miałam pojechać; ja tak planowałam."
Ale jeżeli spędzisz cale swoje życie, użalając się na to, że nie pojechałaś do Włoch, nie będziesz mieć czasu, aby docenić piękno i osobliwość Holandii.



wtorek, 14 lutego 2012

Walentynki

To ważny dzień dla nas, nie przez to całe zamieszanie z serduszkami, kartkami, moimi świeczkami i mydełkami, romantycznymi piosenkami w radiu (choć to całkiem fajne zamieszanie i też bierzemy w nim udział), ale ten dzień jest szczególny, przez wspomnienie Św. Walentego - patrona epileptyków... dodatkowego patrona Asi, niechcianego, ale jak już jest, to niech się dobrze spisuje - tak jak w ciągu ostatnich 15 miesięcy, kiedy to po prostu była cisza... I nie wiem czy to jego zasługa, czy Jana Pawła II, czy delfinów... dla nas najważniejsze jest to, że na razie jest spokój (na razie, bo nie wiemy co będzie jutro, za miesiąc, za rok).

No i z tej szczególnej okazji, po raz pierwszy w życiu zrobiłam sushi!!! Było super... przeszło mój test, Ola i ... Johna, Australijczyka, który przez 7 miesięcy mieszkał w Japonii. Jutro kolejne, bo trochę łososia zostało...





niedziela, 12 lutego 2012

Niezapowiedziana wizyta w szpitalu...

Tego się nie spodziewaliśmy, choć z drugiej strony takie wypadki przydarzają nam się zazwyczaj w weekend, kiedy to nie ma żadnego lekarza pod ręką... Sprawa wcale nie dotyczy Asi. Ta się ma bardzo dobrze... Swoją pierwszą wizytę w szpitalu zaliczyła Hania i to z poważnym podejrzeniem o złamanie ręki. W czasie zabawy z tatą, coś "chrupnęło" i ręka potwornie zaczęła boleć. Po 10 minutach sprawdzania, czy oby nasze dziecko nie zmyśla, zdecydowaliśmy o wizycie w szpitalu. Ja zostałam w domu z Asią a Hania pojechała z Olem na emergency... jak na złość, zapomnieli o telefonie, więc nie miałam szansy dowiedzieć się wcześniej, co jej jest... Więc podczas gdy ja się stresowałam, Olo miał "ubaw". Pierwsze badanie stwierdziło, że wszystko jest ok, ale że bolało, zrobili cztery zdjęcia RTG, które to potwierdziły, ze rzeczywiście wszystko jest ok. Ale, że dalej bolało, a Hania w poczekalni bawiła się  zabawkami za pomocą tylko "zdrowej" ręki - to taki mały test na prawdomówność - pan doktor jeszcze raz zbadał rękę. W trakcie tego badania znowu coś "chrupnęło" i chyba wskoczyła na swoje miejsce. I chyba przestało boleć bo po chwili "chora" ręka zaangażowała się w zabawę.
Po naszej przygodzie pozostała tylko dziecięca naklejka i ostrzeżenie, że to może się powtórzyć...


p.s. Hani bardzo się podobało...

środa, 8 lutego 2012

poniedziałek, 6 lutego 2012

Wyjątkowy spacer, bo miejsce wyjątkowe

Ostatnie dni w Anglii były wyjątkowo słoneczne, ale i mroźne... No tak, minus 6 rankiem i jakieś minus 2 w ciągu dnia to zimno śmiechu warte... Było całkiem przyjemnie, to tak jednym słowem, w sam raz na spacer. A wszystkie mamy wiedzą, że po lekkim wychłodzeniu i porządnym dotlenieniu dzieci lepiej śpią, są bardziej zmęczone i w ogóle (czyt. mama ma szansę troszkę odpocząć). 
Szybko, tzn. przed południem, pozbierałam moje dzidziory i ruszyłyśmy w stronę polskiego sklepu - jakieś 30 minut spacerkiem w jedną stronę, a przez park nawet dłużej, ale ładniej... Postanowiłam sprawdzić nowe uliczki, i nie żałowałam, gdyż odkryłyśmy stary, olbrzymi, przepiękny i iście angielski CMENTARZ.
Tak, właśnie cmentarz był tym wyjątkowym miejscem...
Dziwne? Pewnie niektóre mamy w życiu nie wzięłyby swojego dziecka na spacer na cmentarz, ale nie ja, miłośniczka takich miejsc. Proszę mnie źle nie zrozumieć, po prostu uwielbiam atmosferę cmentarzy i wcale nie kojarzy mi się strasznie, potwornie czy smutno... wręcz przeciwnie, dla mnie to miejsce ludzkich historii, samych dobrych i pięknych wspomnień, choć nie rzadko zakręci się łza w oku. Po każdej takiej wizycie czuję się jakby oczyszczona z czegoś, jakbym dotknęła jakiegoś innego wymiaru. Więc czemu by nie wziąć tam dzieci???



Cmentarze w Anglii są nieco inne, bardziej dzikie, choć może słowo naturalne lepiej odzwierciedli moje odczucia. Najstarsze groby są duże i zazwyczaj znajdują się w pobliżu kościoła - dawniej chowano ludzi w trumnach, tak jak nadal ma to miejsce w Polsce. Obecnie raczej w sporej większości na cmentarzach dokonuje się pochówku urny z prochami. 





Groby różnią się również opisami. Na pomnikach i nagrobkach można wyczytać, że Ś.P był np. ukochanym mężem pani XY, że był ojcem (tu wymieniają imiona) i dziadkiem. Czasami dodają gdzie ktoś umarł, jak, czasem kim był. Ogólnie jest tam więcej do poczytania...






Zimą, najczęstszymi odwiedzającymi cmentarze są ptaki... Więc i taki widok nie jest obcy...


Na koniec pozostawiam dwa zdjęcia, bardzo wzruszające...

Pierwsze to grób dziecka, przyozdobiony wyjątkowo... i szczerze...


...oraz drugi, grób tatusia... tutaj zakręciła mi się łza w oku. Pierwszy raz w życiu widziałam taki grób... bardzo wyjątkowy... ot taka historia pełna miłości...


Balonikowa terapia

Świecące w ciemności baloniki (LED) to świetna okazja nie tylko do zabawy, ale i do terapii Asi wzroku. Dziewczynkom bardzo się spodobały, poza tym nocą miały dodatkowe światło w pokoju... Polecam.








piątek, 3 lutego 2012

Angielska zima c.d.

Dzisiaj w mojej rodzinnej Jabłonce niektóre termometry zanotowały -42 C... sporo... fajnie musi nos sklejać. Uwielbiam to, ale tylko na chwilkę. W Plymouth też zimno -3 C a na jutro zapowiadają -6 C. Niby mało, ale przy tak wilgotnym powietrzu odczuwalna jest sporo poniżej tej, jaką wskazują termometry. Dobrze, że słońce świeci i nie pada tzn. nie kurzy, bo byłoby nie wesoło. W taką pogodę to grzech siedzieć w domu, w końcu to jakaś tam namiastka prawdziwej zimy. Po raz pierwszy ubrałam Hani czapę (tę z pomponem, bo tylko ta zalicza się do czap)... i choć zimno, to i tak można było spotkać wielu w spodenkach i podkoszulkach.


To, po czym można poznać zimę w Anglii, to ogołocone z liści drzewa (często pozostają już tylko owoce), gołe żywopłoty i wszędobylska zielona trawa...








 ...oraz zgłodniałe kruki, których najwięcej na cmentarzach...


Ale słońce łagodzi to wszystko, więc lepsze słoneczne przymrozki, niż "cieplejsze" deszcze...


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...