"Nie płacz w liście
nie pisz, że los Ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
Kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno
Odetchnij, popatrz
Spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij, że jesteś, kiedy mówisz, że kochasz"

ks. Jan Twardowski


















czwartek, 31 maja 2012

Kolejne relacje ze szkoły

Właśnie otrzymałam kolejne zdjęcia Asi od jej nauczycielki. I choć już po świętach pozostały tylko wspomnienia, to dzisiaj króluje króliczek!!! Sami zobaczcie...




środa, 30 maja 2012

Dyktatura seksu... czyli brak mi słów...

Dałam się wyprowadzić z równowagi..., ale kogo by to nie wkurzyło??? Nie zawsze czytam artykuły podsyłane przez znajomych mailem czy na facebooku, ale jeśli mam czas i skoro ktoś mi bliski wysyła linki do "ciekawych" artykułów, to robię wszystko, by przynajmniej rzucić okiem.Tym razem przeczytałam od deski do deski i po prostu nie mogłam uwierzyć!!! I to tuż za granicą (dla mnie teraz za dwoma). I ktoś może mi powiedzieć, że no wiesz, ale ty ze swoim wykształceniem powinnaś mieć wiedzę, na temat dzieci, ich psychiki, seksualności i potrzeb... I dlatego, że mam tą wiedzę, krzyczę głośno NIE!!! Tym bardziej, że jestem rodzicem, nie zgadzam się na tak wczesną edukację seksualną. To tak, jakby dać dziecku farby i powiedzieć, żeby nie malowało po ścianach...
Ale nie wiek dzieci i nie to czego ich uczą oburzyło mnie najbardziej, ale to, że zabiera się rodzicowi jego prawo do wychowania dzieci według swoich przekonań światopoglądowych, kulturowych czy religijnych. Narzuca się coś i rodzić nie może powiedzieć "nie", gdyż konsekwencje mogłyby być zbyt bolesne. I gdzie w tym wszystkim znaleźć wolność? Im państwo bardziej zorganizowane tym mniej miejsca na nią - chyba wolę kubańską dyktaturę...

Przeraziłam się tak bardzo, że natychmiast poleciałam do PSA (Parent Support Advisor). Oczywiście byłam wcześniej już umówiona i w innej sprawie, ale zapytałam o to, jak wygląda edukacja seksualna w Anglii. Uspokoiła mnie, nic z takich rzeczy jak w Niemczech nie ma miejsca. Ponad to najpierw tematyka jest prezentowana rodzicom i to do nich należy decyzja czy ich dziecko będzie brało udział w takich zajęciach czy nie. Tak więc na razie edukacja ta pozostanie w naszej rodzinie i myślę, że oboje z Olem mamy wystarczającą wiedzę na ten temat (chociażby ze względu na nasze profesje), a nasz przykład i przykład naszych przyjaciół i ich dzieci może więcej dobrego zdziałać niż najlepiej zorganizowane lekcje w szkole.

Pod poniższym linkiem można znaleźć artykuł, ale zamieszczam go również tutaj, gdyż nie wiadomo, jak długo będzie dostępny w internecie.


http://info.wiara.pl/doc/1161025.Dyktatura-seksu


Dyktatura seksu

DODANE 2012-05-24 00:15
O przymusowej edukacji seksualnej dzieci w Niemczech i katastrofalnych skutkach nauki masturbacji w przedszkolach z socjolożką Gabriele Kuby rozmawia Joanna Bątkiewicz-Brożek.
Dyktatura seksu ROMAN KOSZOWSKI/GNGabriele Kuby
Joanna Bątkiewicz-Brożek: W swojej książce „Rewolucja genderowa. Nowa ideologia seksualności” pisze Pani o „dyktaturze seksu” i końcu chrześcijaństwa w Europie, które ma być następstwem tej dyktatury. Czy to nie przesada?
Gabriele Kuby: – Mam ze sobą świeższą książkę, zatytułowaną „Destrukcja wolności w imię wolności”. Dzisiaj przecież każdy może wszystko. Z kim chce, jak chce. Chrześcijanie zmuszeni są do milczenia w sferze seksu, bo prawo w krajach Europy i USA stanowi się wbrew naszemu postrzeganiu tej sfery. Pomijam antykoncepcję czy aborcję, ale nie wolno nam np. głośno protestować wobec homoseksualizmu, bo w 1973 r. amerykańskie towarzystwo psychiatrów ogłosiło światu, że nie jest to choroba. I zaczęło się. Nagle wszyscy o odmiennej orientacji płciowej poczuli się dyskryminowani przez heteroseksualne pary oraz Kościół i domagają się adopcji dzieci. Seks stał się bożkiem, wypaczono jego sens i piękno.
Skąd się wzięły te tendencje?
– Trzeba się cofnąć do 1968 r. To początek rewolucji seksualnej. Pokolenie ’68 zasiada dziś w instytucjach europejskich, tworzy elity władzy tego świata. Rewolucja seksualna toczy się pod kryptonimem Gender Mainstreaming, polityki genderowej.
To znaczy?
– Pod pozorem walki o równouprawnienie zrównuje się mężczyznę z kobietą, zaciera się tożsamość płciową. Aborcja urosła do rangi praw człowieka, pornografia jest normą. Słyszymy o ciągłych molestowaniach seksualnych dzieci – w latach 90. w Niemczech np. wyszło na jaw aż 15–20 tys. takich przypadków.
I nie dotyczyły księży!
– Mamy badania w Niemieckim Instytucie Młodzieżowym (Deutschen Jugendinstitut), które wykazały, że dzieci i młodzież coraz więcej nadużyć seksualnych popełniają na swoich rówieśnikach. Młodzież od 14 do 16 roku życia popełnia przestępstwa seksualne na dzieciach! A wszystko to konsekwencja uczenia młodych – mówiąc w skrócie – seksu na obowiązkowych zajęciach już w przedszkolu.
Jak to w przedszkolu?
– Edukacja seksualna jest obowiązkowa w Niemczech od przedszkola. Jest konkretny program, są podręczniki, przygotowane przez „specjalistów” zabawy.
Zabawy?
– Choćby w doktora.
A jak się w to bawi?
– Bada się specjalnie przygotowane lalki z narządami płciowymi, ale i pokazuje się na własnym ciele, gdzie, co i jak działa.
Zaraz, zaraz. Za takie rzeczy w USA idzie się do więzienia.
– U nas jest to element edukacji seksualnej. Maluchy uczą się anatomii narządów płciowych oraz jak ich używać niekoniecznie do prokreacji, a do zaspokojenia swoich seksualnych potrzeb. Ministerstwo ostatnio wydało książeczkę „ABC małego ciała. Leksykon dla dziewczynek i chłopców”. Proszę zobaczyć: rozmiar 7 na 7 cm, zmieści się więc w każdej dziecięcej rączce. I wszystko na wesoło i kolorowo. I cytat – z góry przepraszam, jeśli przekracza granice przyzwoitości – „dotykanie jąder może być rozkoszne i piękne”, „Łechtaczka znajduje się z przodu pomiędzy małymi wargami sromowymi. Dotykanie łechtaczki może dostarczyć wiele rozkoszy” albo „Prezerwatywy można kupić w różnych kolorach, rozmiarach i gustach smakowych. Dzięki nim można zapobiegać ciąży, uniknąć zarażenia się chorobami”. Do tego mamy obrazek penisa w czasie wzwodu. I ostatni cytat: „Bycie lesbijką jest dla niektórych ludzi niezwyczajne, ale to jest zupełnie normalne. Tak jak można mieć ochotę na czekoladę, tak samo kobiety i mężczyźni mogą mieć ochotę na seks z samym sobą”.
Jeszcze proszę powiedzieć, że zabawa w lesbijki jest normą w niemieckim przedszkolu…
– Prawie. Nie we wszystkich przedszkolach jest to stosowane, ale taki jest trend: rozstawia się dzieci po kątach i każe przytulać oraz uczy masturbacji.
Maluchy? Opowiada Pani bajki…
– Taka jest rzeczywistość w moim kraju.
Ja bym swojego dziecka do takiego przedszkola nie posyłała, a już na pewno nie na edukację seksualną.
– I poszłaby pani do więzienia.
Za co? Że broniłabym moje dziecko przed gwałtem na jego psychice? Przecież jako rodzic odpowiadam za nie.
– Nie do końca. Wprawdzie konstytucja Niemiec mówi, że „troska o dzieci i ich wychowanie są naturalnymi prawami rodziców i ich pierwszorzędnym obowiązkiem” (art. 6), ale na przykład w 1986 r. bawarski Sąd Administracyjny zdecydował, że konstytucyjne prawo rodziców do wychowywania dzieci jest ograniczone przez powszechny obowiązek szkolny. A ministerstwo edukacji do programu szkolnego i przedszkolnego wprowadziło edukację seksualną. Więc jest obowiązkowa. W Niemczech jako jedynym kraju w Europie jest też zakazany tzw. homeschooling, czyli nauczanie w domu. Mieliśmy taki głośny przypadek w 2006 r., rodziny Plett. Uczyli dzieci w domu, protestowali wobec programu edukacji seksualnej. Policja wtargnęła do nich, aresztowano matkę, ojcu udało się uciec z dziećmi do Austrii.
Ale dlaczego w edukację seksualną włączają przedszkolaków?
– Powołują się na antropologię: dzieci są istotami seksualnymi od narodzenia i mają potrzebę zaspokojenia seksualnego i prawo do niego. Powinny być w tym wspierane przez rodziców i wychowawców. Bo aktywność seksualna dziecka od wieku niemowlęcego jest znakiem zdrowego rozwoju psychoseksualnego.
To przecież bzdura. Jako rodzic pozwałabym takie państwo do sądu.
– W Niemczech też tak kilku odważnych myślało, skargi wnieśli nawet do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Wszystkie pozwy rodziców o zwolnienie z obligatoryjnych zajęć z wychowania seksualnego zostały odrzucone. Także te motywowane wiarą i przekonaniami. Kiedy rodzice – a było takich przypadków w ostatniej dekadzie w Niemczech kilkadziesiąt – próbowali nie posyłać dzieci na takie zajęcia, wymierzano im grzywnę, a były też przypadki pozbawienia ich praw do opieki nad dziećmi i kary ograniczenia wolności.
A co na to wszystko organizacje chroniące prawa dziecka?
– Nic. Bo niemieckie programy i prawo nie są wzięte z powietrza. Bazują na światowych wytycznych. Czytała pani „Standardy wychowania seksualnego w Europie” przygotowane przez Światową Organizację Zdrowia? Przykładowo dla przedziału wiekowego od 0 do 4 lat edukacja według WHO ma koncentrować się wokół pytań „Co daje przyjemność? Moje ciało należy do mnie”. Dla cztero- i sześciolatków program WHO przewiduje temat: „Masturbacja we wczesnym dzieciństwie. Relacje jednopłciowe. Różne koncepcje rodziny. Rozmowa na tematy seksualne”. Dzieci do 9. roku życia mają wiedzieć wszystko o autostymulacji, stosunku i antykoncepcji. Są elementy pt. „Seks w mediach” oraz „Choroby weneryczne. Nadużycia. Prawa seksualne”. Do 15. roku życia dzieci wiedzą już, co to jest polityka genderowa i płeć biologiczna. Mają zakodowane, że ochronę przed zarażeniem wirusem HIV i chorobą AIDS zapewnia używanie prezerwatywy i uprawianie seksu analnego, masturbacji. Jak pani uważnie przeczyta, nie ma w programie WHO żadnego punktu dotyczącego rodziny! Za to jest tam lista organizacji, które w Europie i w USA prowadzą i monitorują „kształcenie seksualne” dzieci i młodzieży. Niektóre z tych organizacji są aktywne już w Polsce. Ale widzę, że tym wszystkim panią zgorszyłam.
Przeraziła mnie Pani.
– Proszę zauważyć, że organizacje rzekomo stające w obronie praw dziecka mówią: „dziecko ma PRAWO do zaspokojenia seksualnego. Nie możemy ograniczać takich potrzeb”.
A co na to wszystko Kościół niemiecki?
– Początkowo pojawił się mocny opór, również ze strony Kościołów. Niestety ta walka została przegrana. Teraz nie robią one nic. Podręczniki do edukacji seksualnej do przedszkola i szkoły podstawowej zatwierdziło nie tylko ministerstwo edukacji i zdrowia, ale także Kościół katolicki w Niemczech. To jest coś, co mnie boli.
Czy to jeszcze echo słynnej deklaracji z Koningstein z 1968 roku?
– Niestety. Kościół niemiecki powiedział w niej „nie” dla encykliki Pawła VI „Humanae vitae”, „nie” dla zakazu używania prezerwatyw. To pokutuje i do dziś zarzuca się naszym biskupom, że nie mieli sił, by stanąć w obronie życia. Dlatego teraz trudno o radykalizm i jednomyślność w kwestii edukacji seksualnej. Pod tym względem aż taka rewolucja może nie czeka Polski. Wasz Kościół jest silny i na szczęście sprzeciwia się dyktaturze seksu, proponuje dobre programy i propaguje naturalne metody poczęcia, co w Niemczech jest reliktem przeszłości.
Jaka dla nas wypływa lekcja z tego wszystkiego?
– Mam pogląd radykalny w tym względzie. Ograniczyć edukację seksualną dzieci i młodzieży przez szkołę i media. Nie wpuszczać jej tam w ogóle. Los waszych dzieci jest w waszych rękach teraz. Nie przegapcie w Polsce tej chwili. Trzeba się zorganizować i nie dopuścić do zmian, jakie dopadły Europę.
A gdyby opracować dobry program?
– Scenariusz Niemiec wyglądał tak, że najpierw program edukacji seksualnej wydawał się wyważony i pro life, prorodzinny. Ale zgodnie z zasadą „daj palec, wezmą rękę”, szybko doszło do poluzowania zasad. Więc nie ma innej drogi jak radykalna. Rozmawiać z dziećmi na tematy seksu, prokreacji – to ważne, by nie oddzielać tych dwóch elementów – trzeba w domu. To jest miejsce, gdzie dziecko powinno się wszystkiego nauczyć.
Większość rodziców nie wie jak się do takich rozmów zabrać. Pani ma trójkę. Rozmawiała Pani z nimi?
– Moje dzieci są już dziś dorosłe, mają ponad 20 i 30 lat. Należałam do pokolenia ’68, tego pokolenia wyzwolenia seksualnego. Przeszłam rozwód. Nawrócenie przyszło dopiero po tym dramacie. Ale nie chciałabym dziś o tym mówić. Moje dzieci czytają moje książki. Są dorosłe – rozmowa jest inna. Żałuję, że nie miałam takiej okazji wcześniej, że moja świadomość była uśpiona. Ale uważam, że jeśli delikatnie i z miłością podejdziemy do tematu, to się uda.
Pytanie, kiedy jest na to dobry czas...
– Czas wyznacza dziecko. Wtedy, kiedy zapyta. Nic na siłę. Programy edukacyjne w Niemczech czy wymyślone przez WHO nie czekają, aż spyta. Po prostu gwałcą niewinną świadomość malucha, odbierają dzieciństwo i niszczą naturalne poczucie wstydu. A ono pokonuje się tylko w intymnej relacji miłosnej, godnej, dojrzałej, a nie przez dotykanie plastikowych organów płciowych czy naciąganie prezerwatywy na banana. Nawet Zygmunt Freud uważał, że seksualizacja dzieci przyniesie tylko szkody wychowawcze. Potwierdza to medycyna: poziom hormonów płciowych, testosteronu u chłopców i estrogenu u dziewczynek jest wysoki tylko przez dwa miesiące po urodzeniu. Potem spada, aż do okresu pokwitania. Rozbudzenie i na siłę stymulowanie go w dzieciństwie prowadzi do zaburzeń osobowości. Dzieci mają prawo być dziećmi.

ps. żeby było jasne, nadal uważam, że Niemcy mają najlepsze słodycze, samochody i autostrady...

niedziela, 27 maja 2012

Niespodzianka na Dzień Mamy

W końcu przyszedł ten dzień, kiedy jako mama już nie muszę sama sobie sprawiać prezentu z okazji Dnia Mamy. Wiadomo, największym prezentem jest samo bycie mamą i radość z obserwacji swojego, rosnącego jak na drożdżach, dziecka - w moim przypadku dwóch babeczek, większej i tej mniejszej, choć o wielkim sercu. Mowa tu o Hanusi, która z samego rana przyniosła mi do łóżka swojego plastikowego torta i wręczyła go z uśmiechem, dumą i okrzykiem: "Wesołych Świąt"...


piątek, 25 maja 2012

Majowe spacery

No to w końcu i do Plymouth zawitała piękna pogoda... I choć już za kilka dni znów ma być pochmurno, to bardzo się cieszymy z tego co mamy, czyli upał plus chłodna bryza od morza - coś pięknego. Hania miała akurat dzień wolny od przedszkola, więc pojechałyśmy na Hoe - nasze najpiękniejsze miejsce w Plymouth. Na olbrzymim klifie znajduje się zarówno park, jak i olbrzymi kawał zielonej (czyt. trawiastej) przestrzeni, hotele z najpiękniejszymi widokami, najdroższe apartamenty (ok. 650 000 Ł za dwu-sypialniany), latarnia, koło, kilka knajpek oraz.... basen!!! Tak, basen, bardzo stary, ale w świetnym stanie a jego umiejscowienie jest wręcz bajeczne (jak się pomyśli o Plymouth) - na klifie, ale już w morzu... Czekamy na sezon, Hania ma już obiecaną kąpiel (brrr, tutaj woda prawie jak w Bałtyku, zawsze jest zimna).

Oto hotele a po prawej u góry apartamentowce... cóż, za widoki się płaci...


Hania lubi zdjęcia, a najbardziej, gdy się jej je robi...


A tak wygląda samo Hoe w słoneczny dzień...



A gdzie klify? A są, a właściwie to jeden wielki...




Jest tez i wyspa, obfotografowana w innym poście z drugiej strony, muszę się kiedyś na nią przeprawić...


No i wspomniany basen...



Latarnia - znak rozpoznawczy Plymouth... nie wszyscy wiedzą, że to właśnie stąd wypływały statki "przesiedleńcze" do Australii...



 I drugi znak... nie mylić z londyńskim...


A takie cuda  rosnące w murkach, są tu na porządku dziennym, uwielbiam je...


poniedziałek, 21 maja 2012

Olympic Torch in Plymouth

I zaczęło się... Nie dość, że Wielki Jubileusz Królowej, Euro 2012 to jeszcze do tego olimpiada. Ogień olimpijski wędruje po kraju zapalając to kolejne znicze w większych miastach. Drugiego dnia dotarł do nas, do Plymouth. I jak tu nie oglądać takiego historycznego wydarzenia. Poszłam, najpierw obserwowałam uroczystości na głównej ulicy Royal Parade, potem szybko na skróty pobiegłam pod destylarnię ginu - tam już było po zmianie i pochodnię niosły na zmianę jakieś kobitki, no a potem szybkim marszem wraz z całym tłumem ruszyłam na Hoe - piękne, zielone miejsce na klifie, z "kołem" i latarnią - znakiem rozpoznawczym Plymouth. Tam już był ścisk, ale na szczęście dwa telebimy pozwalały na obserwowanie tego co się działo. Ogień dotarł, zapalono znicz i impreza się skończyła... niewyobrażalne, co? A jednak... nie to co w Polsce: festyny, grile, koncerty, promocja miasta, sponsorzy, reklamy itp. Tutaj zabrakło mi tego czegoś, może nawet jarmarcznego kiczu, ale w końcu coś takiego zdarza się raz, może dwa...



A żeby tego było mało, nagle tłum 55 tysięcy ludzi (jak podaje lokalna gazeta), rozszedł się w 15 minut pozostawiając po sobie to, co było już zbędne, czyli butelki, puszki, papiery, popękane balony i pełno innych śmieci... i nie wiem, czy tam tak się robi, aby nie zaśmiecać całego miasta, czy oni już tak mają... (Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić, że np. po wizycie papież nagle milion osób pozostawia po sobie wszystkie śmieci i odchodzi...)
Tak więc dużo krzyku, organizacja słaba, kulminacja - taka sobie, ale myślę, że pozostanie w pamięci...

ps. pewnie za bardzo skupili się na finale meczu Chelsea - Bayern, bo w pubach było głośniej i weselej...





A tak to wyglądało na głównej ulicy... Najpierw policja, a za nią... SPONSORZY...






A to już na Barbikanie - okolice destylarni ginu


Dojrzeć co się dzieje mogłam tylko dzięki telebimom...




Ale i tak warto było się wybrać późnym wieczorem na Hoe, choćby dla tego widoku - latarnia...




oraz dla drugiego rozpoznawalnego symbolu  w Plymouth:



A to już jedna z marin w Plymouth - bardzo urokliwe miejsce





czwartek, 17 maja 2012

Powrót do Plymouth i do naszej codziennej rutyny

Dwudniowy powrót, dwa tysiące kilometrów, z czego 99% autostradą... Dziewczynki były grzeczne, jak zawsze w czasie podróży... Hania miała frajdę w motelu i na statku (to były takie zachęty, by wytrzymała, by miała na co wyczekiwać). Gdy wjechaliśmy na teren Anglii, przywitało nas słońce oraz Hani stwierdzenie, że ona to woli mieszkać w naszym domku w Polsce, a nie w domku pana w Anglii... Oj gdyby ten nasz dom dałoby się przenieść, ale przecież to i tak nie o niego chodzi...
Asia była innego zdania. Przyzwyczaiła się do naszego nowego domu, do swojego pokoju, a przede wszystkim do swojej rutyny, za którą bardzo tęskniła w czasie pobytu i w Jabłonce i w Wyrach. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, gdy w końcu znalazła się w swoim bezpiecznym znanym miejscu. My chyba też zatęskniliśmy za "Anglią", chociaż będąc u moich rodziców, mieliśmy wrażenie, jakbyśmy nigdy nie wyjeżdżali, jakby to tylko był jeden z wielu naszych wypadów w góry. Aż ciężko momentami było uwierzyć, że pół roku wcześniej zdecydowaliśmy się na przeprowadzkę do innego kraju.

A w naszym ogródku, oprócz niewyrośniętej z nasion trawy (bo było za sucho) czekała na nas niespodzianka... Pięknie kwitnące i pachnące tulipany zasadzone jesienią przez moją mamę.








Kolejne niespodzianki - tym razem przedszkolne

No i zaczęło się... najpierw ból ucha, zaraz potem zapalenie spojówek. Jak to prawie minęło pojawił się kaszel,  potem gorączka i katar... Tak to już jest, gdy maluch zacznie chodzić do przedszkola. Tyle miesięcy spokoju, a teraz to tzw. "neverending story". Za to Asia, pomimo codziennej szkoły, trzyma się dzielnie. Każdy katar zwalcza w ciągu 3 dni, jedynie czasem biegunka ja dopada. Poza tym spokój, w przeciwieństwie do Hani, której jakoś te straszne choroby (jak sama je nazywa) trochę bardziej się trzymają. No i skończyło się antybiotykiem... 
A jak na złość, pogoda sprzyja tym wszystkim przeziębieniom, kaszlom, katarom...
Trudno, wiosna potrzebuje wody - tak się pocieszam i czekam na ciepłe lato. I nawet jeśli angielskie czy polskie jest niepewne, to tureckie pewnie będzie nam wychodziło bokami (ja tam mogłabym żyć w takim klimacie).
No więc siedzimy z Hanią w domu...


czwartek, 10 maja 2012

Szkolna niespodzianka

Jak już wcześniej pisałam, lubię, gdy Asia przynosi ze szkoły niespodzianki... tym razem od dłuższego czasu czekaliśmy na tę niespodziankę.
Nowe buty Asi!!! W końcu porządne, bezpieczne, ortopedyczne. W Polsce niestety takich nie miała, sami poszukiwaliśmy czegoś właściwego, szewc to poprawiał, dopasowywał. Tutaj fizjoterapeutka pomierzyła stopy, myśmy wybrali model i kolor. I są!!! Piękne i modne. Sama takie bym chciała...





A Asia chyba bardzo je polubiła, bo chodzi pewniej i szybciej... wkrótce sobie pobiegamy razem - tak jak w moim śnie...



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...