Jak się tyle je, to się ma za swoje... Spragnieni polskiego jedzenia, maminej kuchni, dziadkowych szyneczek i kiełbas, a przede wszystkim wyrskiego chleba, objadaliśmy się, ile tylko się dało. W końcu nie wiadomo kiedy nadarzy się kolejna taka okazja.
A że jesteśmy miłośnikami jedzenia, a nie tolerujemy marnotrastwa, postanowiliśmy wybrać się wszyscy na spacer do lasu. Cel był jasny: pooddychać górskim powietrzem, spalić trochę kalorii i zrobić miejsce na kolejne smakołyki.
Tuż przed wyjazdem udało nam się zakupić nowy pojazd dla Asi - dosłownie jeep wśród pojazdów tego typu. Długo szukałam czegoś takiego. Zanim Asia zachorowała byliśmy bardzo mobilni i wdrapywaliśmy się dosłownie wszędzie. Niestety wiele miejsc stało się dla naszej czwórki niedostępnych. Nawet zwykła plaża stała się tylko "na chwilę". Przypływy powodują, że w Anglii plaże są wiecznie mokre,a naszym starym wózkiem nie za bardzo da się jeździć po piachu, więc musieliśmy bardzo ograniczyć nasze wycieczki na tutejsze plaże.
Wózek przetestowany wcześniej przez nas na wiejskich łąkach stał się dla nas realizacją tak bardzo prostych i codziennych rzeczy. Już kiedyś wcześniej pisałam, że czasem tak niewiele potrzeba, by rodzicom dzieci takich jak Asia, bardzo ułatwić życie. Prowadzi się go niesamowicie lekko, poza tym ma dwa wielkie kosze na zakupy i ręczny hamulec - co jest dodatkowym atutem. Starczy jej na kilka lat, a jeśli nogi za bardzo się "wydłużą", wystarczy dokupić specjalne przedłużenie...
Wydaje się on olbrzymi, ale składa się pociągnięciem jednej ręki, a w praktyce zajmuje mniej miejsc niż nasz stary Maclaren.
Nasz wypad do lasu miał nie tylko rekreacyjny charakter. Jak wiadomo, zimą trzeba dokarmiać zwierzęta, również i te w lesie. Dla Hani była to wielka przygoda, móc dokarmić dziki, lisy, sarny... Robiła to z pełnym zaangażowaniem.
Przy okazji sama się dokarmiła. Kto zgadnie, co Hania liże?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz