EEG przeprowadzono w innej części szpitala. To, co mi się podoba w angielskich szpitalach, to to, że człowiek nie błąka się szukając właściwych drzwi, tylko jest pod nie zaprowadzany. Asi podobało się tam, głównie ze względu na zabawki, których nie znała. W czasie badania zasnęła, co było do niej nie podobne. Gdy wróciłyśmy na oddział do naszego pokoju, zjadła "cyca" i znowu zasnęła. Troszkę było to dziwne, bo przespała się w czasie EEG, ale Olo mówił, że w nocy się budziła, więc może stąd ta potrzeba. Czekałam na informacje o naszym wyjściu. Było po 17tej, więc Olo był już w pracy. Nagle Asia krzyknęła i dostała kolejnego ataku. Nie chcąc gonić po korytarzu w poszukiwaniu pomocy, po prostu wcisnęłam guzik alarmowy. Zbiegli sie wszyscy lekarze. Nie było wysokiej temperatury, więc nie były to drgawki gorączkowe.Zapis EEG prawidłowy. Podano diazepam i tlen. Czekaliśmy... Nic nie pomogło. Zapytano mnie czy chcę poćwiczyć podawanie tego leku, bo muszą dać drugą dawkę. Byłam zbyt roztrzęsiona i ledwo przez łzy widziałam, więc zrobił to lekarz. Czekaliśmy... bez zmian. Nie pamiętam ile czau minęło, ale jakieś 40 min. na pewno. Przewieziono Asię na inną salę by monitorować ciśnienie, tętno, temperaturę. Siedziałam z boku i patrzyłam jak moje dziecko "drży". Co chwilę o coś mnie pytano... Z tego wszystkiego pamietam tylko pielęgniarkę, która przyniosła mi słodkie ciasteczka i kazała zjeść. A ja, choć nie byłam głodna, posłusznie zjadłam. Przyszedł neurolog, sprawdzał wyniki badań. Zapytał czy chcę zadzwonic do męża. Poprosiłam by on to zrobił. Na komórkę się nie dało, gdyż w pracy nie mogą mieć przy sobie telefonu, a do pracy nie miałam. Nie był to problem dla nich. Powiedziałam, że mąż jest farmaceutą w Bootsie, więc sami znaleźli numer i przekazali Olowi, że Asia ma kolejny atak. Olo odebrał to jako informację, że zostaniemy znowu na noc w szpitalu. Nie wiedział, że lekarze ataku jeszcze nie opanowali. Na oddziale intensywnej terapii zaczęto się przygotowywać do przyjęcia Asi. Musiałam czekać w pokoju przed oddziałem, nie chcieli bym patrzyła na to, co będą Asi robić. Było ok.22ej. Zadzwoniono do Ola drugi raz i przekazano, że przewieźli Asię na intensywną terapię. Czekałam na niego. Jak tylko przyjechał poproszono nas na odział. Znieruchomiałam i zaniemówiłam jak zobaczyłam Asię z tymi wszystkimi rurkami przy twarzy. Zaczęto nas informować co się stało i dlaczego musieli Asię intubować i wprowadzić w stan śpiączki farmakologicznej. Nie poznawałam własnego dziecka. Siedzieliśmy w pokoju i płakali. Zdecydowano przewieźć Asię do specjalistycznego szpitala dziecięcego w Bristolu, gdzie mogli jej zapewnić najlepszą opiekę. Czekaliśmy na ambulans z Bristolu. W międzyczasie przyszedł neurolog, by wytłumaczyć nam co się dzieje. EPILEPSJA - oboje ze studiów wiedzieliśmy, co to jest i co oznacza. Byliśmy przerażeni. Nikt w rodzinie nie miał padaczaki, skąd się to cholerstwo wzięło?
Przyjechała ekipa z Bristolu. Wytłumaczyli nam jak transport będzie wyglądał, żebyśmy się nie martwili, że będą się strali zapewnić Asi maksimum bezpieczeństwa. Asia pojechała w dużej karetce z lekarzami, a my w małej, tylko z kierowcą. Kierowca zaproponował byśmy się przespali, ale to chyba było nie możliwe, nie pamiętam. Na miejsce dojechaliśmy pierwsi. Przed wejściem na oddział Intensywnej Terapii czekaliśmy z drugimi rodzicami (ich malutki synek miał problemy z sercem). Na oddziale zaczęto badania. Każde dziecko miało przypisaną jedną pielęgniarkę, która non stop obserwowała monitory i co 15 min. notowała wyniki. Troszczyły się nie tylko o dzieci, ale i o rodziców, pilnujac by ci jedli i spali. Dano nam pokoik, byśmy mogli odpocząć. Nie chciałam się obudzić, a właściwie to chciałam, by to wszystko okazało się tylko złym snem. Ale niestety obudziłam się w tym małym, szpitalnym pokoiku...