Myślę, że Środa Popielcowa to dobry dzień na pisanie o tym feralnym wtorku. 4 grudnia to Barbórka, w naszej rodzinie hucznie obchodzona... Dwóch górników i Barbara to wystarczający powód. Do tego dołączył Marcinek - siostrzeniec Ola, tego dnia obchodził pierwsze urodziny... Moim przekleństwem jest pamiętanie dat... I dzień ten zapamiętam jako ten, od którego wszystko było inne.
Szykowałam się do wyjścia z domu. Czekałam na Gabi, która zazwyczaj podrzucała mnie do centrum miasta, w okolice Colleage'u, gdzie miałam lekcje angielskiego. Olo jeszcze spał, a Asia bawiła się w łóżeczku. Weszłam po coś do sypalni i zauważyłam, że Asia się dziwnie porusza. Nie było z nią kontaktu... Jej policzek co chwilkę wykrzywiał się do uśmiechu, właściwie to pół twarzy tak się zachowywało, również rączka co jakiś czas się zamykała i otwierała. Zebraliśmy się i pojechali do szpitala. W trakcie jazdy nagle Asia zwymiotowała i "powróciła", znowu była sobą. W szpitalu najpierw zrobiła z nami wywiad pielegniarka, potem Asię zbadał lekarz na ratownictwie. Atak trwał aż 45 minut, więc czekaliśmy na pediatrę. Przyszedł młody, przystojny doktor, Mark Newyear - pamiętam go dokładnie, gdyż później często przyszło nam się spotykać, niestety. Przebadał Asię, pobrał krew, wypytał szczegółowo o wszystko, co mogłoby być istotne. Przypadek był na tyle rzadki, że wezwano konsultanta pediatrii (najlepszego pediatrę w szpitalu). Doktor Andrew Collinson nie odkrył nic nowego, starał się postawić trafną diagnozę - nietypowe drgawki gorączkowe - nietypowe bo Asi amiała tylko 37,6. Wszystko nam wytłumaczył, uspokoił i zostawił na noc w szpitalu na obserwację. Z Asią było już wszystko w porządku, lekki katarek i tyle, więc po południu byłyśmy już w domu. Po tej wizycie w szpitalu pozostał nam śliniaczek od chłopaków z Exeter FC, którzy odwiedzali przed świętami chore dzieci i zostawiali im drobne prezenty. Pamiętam jak któryś z nich życzył Asi by na święta była juz w domu. Pomyślałam sobie wtedy, że jasne, że będziemy, przecież jutro wychodzimy. Myliłam się, bardzo...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz