Nasz nowy oddział "General Medicine Ward 33" znajdował się zaraz obok dziecięcego oddziału onkologicznego. Asię położono na dużej sali z kilkoma łóżkami. Nadal spała. Dużo za długo.
Była Wigilia. Pielęgniarka zarezerwowała dla nas Bożonarodzeniowy obiad. Przychodziła co jakiś czas monitorowac stan Asi. A tak poza tym, to byliśmy sami, w obcym miejscu, wśród obcych ludzi, ze śpiacą córeczką, której nie wiadomo co było. Dzwoniła rodzina i przyjaciele. Wszyscy się modlili. Ciężko było rozmawiać płacząc. To był dziwny stan. Dosłownie czuło sie jak każda komórka ciała krzyczy modlitwę. Cierpienie i bezradność w swej najbardzej skrajnej wersji...
Zamiast Wieczerzy Wigilijnej - kanapki z tuńczykiem w Subway'u. Prezenty? Jedyne jakie pamiętam to jakieś głębokie przeświadczenie, że w Boże Narodzenie to Asia już musi się obudzić oraz rozmowa telefoniczna z przyjacielem - Ojcem Wojtkiem - wspólne szlochanie i zapewnienie o modlitwie i pamięci w czasie Pasterki.
W nocy Asia dziwnie zaczęła się poruszać. Lekarka uznała to za atak więc podała leki zwiotczające mięśnie. Rano w łóżeczku Asi znalazłam kilka prezentów od Św. Mikołaja. Taka miła niespodzianka od pielęgniarek, choć one się do tego nie przyznawały...
Wkrótce na oddziale pojawił się "kolejny" Mikołaj. Gdy przyszedł do naszej sali, Asia zaczęła się wybudzać. Otworzyła oczy i się wierciła. Mikołaj zostawił Asi kolejne prezenty (bawi się nimi do tej pory). Dla nas też. PRZEBUDZENIE Asi...
Modliłem się wtedy za Was...
OdpowiedzUsuńAniu, wpisuje CIę do moich linków - kramer
Wiem Grzesiu, że sie modliłeś... dzięki tym wszystkim modlitwom naszych przyjaciół przetrwaliśmy...dzięki
OdpowiedzUsuńtrafiłam do Was przez przypadek i nie mogę się oderwać od Waszych losów... życzę cudów właśnie
OdpowiedzUsuń