"Nie płacz w liście
nie pisz, że los Ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
Kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno
Odetchnij, popatrz
Spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij, że jesteś, kiedy mówisz, że kochasz"

ks. Jan Twardowski


















wtorek, 11 września 2012

Pakowanie...

I się zaczęło... PAKOWANIE...
Najpierw musiałam nas spakować po miesięcznym pobycie w Jabłonce. Później nas rozpakowałam na Śląsku, po to, aby nas ponownie spakować. Tym razem na wyczekiwany przez nas przez calutki rok wyjazd do Turcji na delfinoterapię. I wszystko byłoby łatwe, gdyby tylko o pakowanie chodziło. Najpierw musiałam podzielić rzeczy na te, które bierzemy do Turcji i na te, które później musimy dopakować, by zabrać do Anglii. Najłatwiej poszło z ciuchami no chłodne dni. Te od razu zapakowałam w jedną walizę by spokojnie na nas czekały. A potem się zaczęło... ciuchy dziewczynek i nasze, akcesoria do pływania: stroje, pampersy, pianki, kapoki, motylki, okularki, potem kosmetyki, dvd, bajki i filmy na cd, kilka zabawek, zestaw zwykłych pampersów i wilgotnych chusteczek, bebiko na cały pobyt (bo Asia krowiego nie pije), łóżeczko i materacyk dla Asi, po parze japonek (bo w innych butach latem w Turcji raczej się nie chodzi), aparaty fotograficzne, koce na drogę (sprawdzony sposób, by Asia przespała podróż), butelki, lekarstwa, pieniądze, paszporty i bilety i trochę drobnych rzeczy, których nie sposób tu wymienić. Przysługiwało nam 80kg... baaaardzoooo dużo.... Wszystko ważyło niecałe 60kg, z czego 15kg łóżeczko, więc mieliśmy spory zapas. Wszystko dzięki ciuchom... te na upalne dni zajmują zdecydowanie mniej miejsca. Cała ta lista potrzebnych rzeczy była oczywiście w mojej głowie, ale po doświadczeniu z zeszłego roku, doskonale wiedziałam, czego będziemy potrzebować, a co jest zbyteczne. I problem w pakowaniu nie polegał tylko na odnalezieniu tych wszystkich rzeczy i ich zapakowaniu, ale głównie w tym, że musiałam to robić po ciemku!!! Trzeci świat, co nie??? Elektrownia pod nosem, a my bez prądu, a burza dopiero się zbliżała... Dosłownie, daleko na horyzoncie zaczęły się pojawiać pierwsze błyskawice.






A ja uwielbiam burze!!! Więc stałam w oknie (dachowym) i robiłam zdjęcia...aż pierwszy grad wielkości orzecha laskowego strzelił w okno... Potem noc była już spokojna, jak to po burzy... Cudnie się ochłodziło więc i dobrze spało. A rano... wyczekiwany wyjazd...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...