Miałam pisać dziś o pływaniu z Isis, ale nadal noszę w sobie wczorajszą rozmowę... Nie miałam pojęcia, że takie rzeczy mają miejsce, a mogłoby to też spotkać moją rodzinę.
Moi przyjaciele wraz z niepełnosprawną córeczką wyjeżdżali trzy tygodnie temu na delfinoterapię do Turcji. Mała ma rdzeniowy zanik mięśni - trudności do wyobrażenia tylko dla tych, którzy znają kogoś z tą paskudną chorobą. Przeszli odprawę, przeszli bramki bezpieczeństwa i spokojnie czekali na przejście przez ostatnie bramki(te tuż przed wejściem do samolotu). W pewnym momencie podszedł do nich ktoś z obsługi informując ich, że jednak nie mogą zabrać na pokład butli z tlenem. Dodam, ze brali ją na pokład na wszelki wypadek (czyt. gdyby zgubiono ich bagaż lub gdyby mała go potrzebowała, ale to było raczej mało prawdopodobne). Nakazano im wypuszczenie gazu z butli, co posłusznie zaczęli robić. W międzyczasie poinformowano ich, że nie będą mogli zabrać również butli. Dodam, ze wszystko było wcześniej zgłoszone i że nigdy nie mieli z tym problemów. Ale to był dopiero początek. Po chwili przyszedł ktoś i poinformował ich, że "to dziecko również nie ma wstępu na pokład i że też nie poleci". Jak to usłyszałam z ust przyjaciółki, pomyślałam, że żartuje... Wyobraźcie sobie, że kilka lat czekacie na to, by wasze chore dziecko mogło wziąć udział w terapii z delfinami, że dla waszego dziecka było to największe marzenie, że w końcu udało wam się zebrać tą kolosalną sumę i że wszystko zapłacone i wystarczy tylko wsiąść do samolotu i nagle przedstawiciel przewoźnika informuje was, że wasze dziecko nie może lecieć i że wasze bagaże są właśnie wyładowywane!!!
Ojciec rodziny stwierdził (w tym całym szoku i zdenerwowaniu), że jego córka może nie lecieć, ale on leci, że to są również jego wakacje i on ma prawo lecieć (dodam, że miał nadzieję wskórać coś u załogi pokładu). Przewoźnik się nie zgodził i tak po prostu zaczęli ich wyprowadzać z terminala. Dodam, że w tym wszystkim wcale nie traktowano ich kulturalnie, a osoba decyzyjna nawet nie zwracała się do nich "Pani, Pan", tylko "ty".
Okazało się, że za 3 godziny w to samo miejsce leci inny przewodnik i bez problemu zgodził się ich zabrać. Oczywiście sami musieli pokryć koszty podróży. Dodam, że w czasie załatwiania tych formalności poinformowano ich, że z powrotem zabierze ich przewoźnik, który teraz odmówił im zabrania ich niepełnosprawnej córki na pokład.
I chodzę tak cały czas z tą historią w sercu i w głowie. Dla mnie to jawna dyskryminacja niepełnosprawnych...
Wszystko skończyło się oczywiście dobrze. Były to ich najpiękniejsze wakacje, ale dlaczego przez czyjeś widzimisię takim stresem, i jakby nie było poniżeniem, musiały się zacząć?