I nawet się nie obejrzałam, a siedziałam w samochodzie wiozącym nas na lotnisko. Tym razem przypadło mi miejsce z przodu - nie wcisnęłam się pomiędzy foteliki dziewczynek... Tak długo czekałam na tę chwilę, wiedziałam, że w końcu kiedyś nadejdzie. Po godzinie dotarliśmy to pierwszego z naszych trzech celów. Lotnisko w Pyrzowicach znamy bardzo dobrze, więc bez stresu się po nim poruszaliśmy. Tym razem znaliśmy swoje prawa, a właściwie to prawa Asi, i bez stania w długachnej kolejce udaliśmy się do odprawy. Obawiałam się ludzi, że będą nas opieprzać, że się wpychamy i takie tam. Nie miałam zamiaru brać udziały w dyskusji z takimi więc choć przejęta, nie zwracałam uwagi na innych. Okazało się, że obyło się bez nieprzyjemności, a wręcz miałam wrażenie, że ludzie są nam raczej przychylni (czego niestety nie doświadczyli nasi znajomi lecący z Warszawy. Zgadnijcie kto najgłośniej krzyczał widząc, że jako pierwsi są obsługiwani niepełnosprawni??? Nikt inny jak tylko JUREK OWSIAK !!!! Tak, dokładnie ten sam, pan od "róbta, co chceta". Nie chcę mówić źle, bo każde dziecko w Polsce skorzystało ze sprzętu od fundacji, ale akurat on powinien to maleńkie prawo rozumieć. Znajoma się nie przejęła odpowiadając mu, że "z głupimi nie gada...").
Ale wracając do tematu. Lot był opóźniony o 1,5 godziny, co mnie zmartwiło, bo nie wiedziałam jak to czekanie zniesie Asia. Było ok. W końcu bramki otworzono. Z tłumu ludzi wyłowiła nas asystentka i zostaliśmy obsłużeni poza kontrolą i zaprowadzeni do windy. Byłam pod wrażeniem, że to wszystko jest takie sprawne i specjalnie dla nas ułatwione. To tak niewiele, ale czyni dużą różnicę.
W końcu polecieliśmy... Asia uwielbia starty i lądowania, zawsze to coś ciekawego dla niej. Potem wtula się w kocyk i zasypia. Hania natomiast lubi śledzić to, co się dzieje za oknem... Poniżej nasze piękne Tatry.
A to chmurka na tle greckich wysepek... ot co, niespotykana latem chmurka...
A to pierwsze widoki nad Turcją...
Po wylądowaniu czekała na nas asysta. I znowu bez kolejki, najpierw po wizy, potem do odprawy paszportowej i po odbiór bagaży. Jak zawsze przy wyjściu z lotniska czekali rezydenci z biura podróży i kierowali w stronę właściwych autobusów. Tym razem zaskoczenia uderzeniem ciepła nie było. Wiedziałam czego się spodziewać, dlatego już w samolocie pochowałam to, czego na pewno nie będziemy potrzebować. A na wierzch wyciągnęłam to, co koniecznie będzie potrzebne, czyli butelki z wodą. Potem już tylko godzinka...
A w hotelu już na nas czekano... nie tylko terapeuci, chociaż ci, których już mieliśmy okazję poznać rok wcześniej wyściskali nas na wejściu. Czekali na nas starzy znajomi: Ola, Mirek i Julka. Nie udało nam się wyjechać razem, dlatego na to krótkie spotkanie tak bardzo liczyłam. Zmęczeni, ale podekscytowani udaliśmy się do naszego pokoju. A tam czekała na nas niespodzianka. Cudny widok z balkonu!!!
A wieczorem było tak:
Piękne widoki i palmy na żywo :-)
OdpowiedzUsuń