Jeśli ktoś z Was oglądał film "We Bought a Zoo", to jest to właśnie historia tego Zoo!!!
Poniżej zamieszczam zapowiedź tego filmu.
Pierwsze spotkanie człowiek-zwierzę dokonało się pomiędzy Hanią i Strusiem...
Kolejne były kapibary...
oraz wrzeszczące na całe Zoo pawie...
W środku tygodnia, rankiem tuż po odprawieniu Asi do szkoły Zoo było prawie puste, więc spokojnie mogliśmy chodzić, oglądać i robić zdjęcia.
Hania dopytywała się głównie o...lwa (dokładnie to brzmiało "lła"...
A po drodze do niego, spotkaliśmy całe mnóstwo innych zwierząt...
Wilk tez zrobił na Hani duże wrażenie...
Tygrysy też...
Ale jednak lew to lew... Lwica próbowała go obudzić, ale niestety to była pora jego drzemki.
A prawie pod koniec naszej wyprawy, na spacer wybrały się żółwie, najmłodszy miał 6 lat...
Hania lubi robić to, co mamusia...
A na samym końcu (lub początku, zależy jak kto zaczyna), czekały na podziwianie surykatki!!! Cudowna parka... W przyszłym roku minie 4 lata jak są razem, więc może zdecydują się na małe co nie co...
Cz. III
Na ten dzień Hania czekała baaaaaardzo długo, Asia również. To z ich powodu nasz Dzień Dziecka stał się tygodniem... No bo przecież dzień spędzony z babcią i dziadkiem to dzień wyjątkowy sam w sobie!!!
Pierwsze spotkanie nastąpiło na lotnisku w Bristolu. Oczywiście po pierwszym zawstydzeniu nastąpiły niekończące się przytulania i wołanie: "Babciu, Dziadziu look at me!"
Każdy dzień witała ich w łóżku, a potem...hm, każdego dnia coś innego.
Pierwsza wycieczka nadzwyczaj wyjątkowa, bo miejsce wyjątkowe - jedno z moich ulubionych - w południowo-zachodniej Anglii. Tintagel - miasteczko w zamkiem, w którym według legendy miał się narodzić król Artur.
Zamek, a właściwie jego ruiny, znajdują się na klifie. Idąc od zamku ścieżką na klifie na zachód, dochodzi się do celtyckiego kościółka ze starym cmentarzem wokół niego.
Było ciepło, więc wszystko sprzyjało spacerom, a Hani wystarczy widok morza, by była szczęśliwa... mnie również.
Hania jak to ona, uwielbia restauracje!!! Na każdej wycieczce nagle staje się głodna i nie ma wyjścia...
"Po drodze" z Tintagel do Plymouth Hania z dziadziami zahaczyła o Bude, miasteczko martwe poza sezonem, ale wystarczy odrobina słońca, by wszystko nagle ożyło - jak to w naturze bywa. Radość nie miała końca, a gdy fala "przykryła" Hanię, zadowolenie doszło do punktu kulminacyjnego. Mojemu dziecku do szczęścia wystarcza woda, piasek i słońce... no i jeden z rodziców przyglądający się zabawie.
Tak więc we wrześniu zaczynamy z Hanią lekcje pływania, by w przyszłym roku podnieść poprzeczkę i zacząć lekcje na desce... może i rodzice czegoś się nauczą...
Po takim dniu, nawet buzia była zmęczona...
Cz. IV
Druga wycieczka również obejmowała dwa wyjątkowe miejsca...
Pierwsze Newquay, stolicę angielskiego surfingu. Tutaj prawie zawsze świeci słońce, ale niestety nie tego dnia. Był odpływ, więc spokojnie można było pospacerować po szerokiej plaży. Jak się okazało, Hania nie potrzebuje słońca... do szczęścia wystarczy piasek i woda, nawet ta z nieba...
Kałuże też są świetną okazją do zabawy!!!
Hania mogłaby tak się bawić cały dzień...
Po południu zaczęło się rozpogadzać i przyszedł czas na drugi punkt docelowy: Eden Project!!! Nigdy tam nie byłam, więc tym bardziej zniecierpliwiona czekałam w domu z Asią na powrót Hani z wycieczki.
Eden Project to olbrzymi ogród botaniczny, w którym zgromadzono 18 tyś. gatunków roślin z różnych stref klimatycznych. Główną częścią ogrodu są kopuły przepuszczające światło, a całość podzielona jest na dwa środowiska: biom tropikalny wilgotny i suchy, w których panują odpowiednie warunki wilgotnościowe i cieplne. Niektórym ciężko jest tam wytrzymać. Jak ktoś chce wiedzieć jak jest w tropiku, może udać się właśnie do Eden Project by się przekonać.
Jest jeszcze biom zewnętrzny, w którym ze względu na łagodny kornwalijski klimat uprawia się rośliny śródziemnomorskie.
Malezyjska chatka...
A wszystko to powstało na miejscy starego kamieniołomu...
Kolejny Dzień Dziecka pełen wrażeń sprawił, że nasze dziecko padło i już w samochodzie smacznie zasnęło by mieć siły na kolejny dzień z cyklu Tydzień Dziecka...
Cz. V
W wieczorny piątek tuż po meczu Polska-Grecja Hania pierwszy raz odwiedziła cyrk. Do tej pory miejsce to znane jej było tylko z bajek... a dla dorosłych jest to zawsze miły powrót do wspomnień z dzieciństwa. Był to też jej ostatni wieczór z babcią i dziadziem, którzy niestety w nocy musieli już wyjechać by zdążyć na samolot.
Hania była jak zaczarowana... zawsze w takich momentach jest zamyślona, zapatrzona i nieuśmiechnięta i nic do niej nie dociera. Jakby była w jakiejś bajce!!! Jakże wielkie było jej zdziwienie i zachwycenie, gdy na scenie cyrku pojawiła się jej ukochana Świnka Peppa!!!
Po powrocie tylko to wspominała i chyba tylko pozostanie jej na długo w pamięci...
Ale to nie była ostatnia niespodzianka dla Hani!!!
Cz. VI
Rankiem w sobotę, gdy babcia z dziadziem pewnie już lecieli, Hania odkryła ostatnią niespodziankę... Jeszcze nie wiedziała, co to takiego. Musiała poczekać prawie pół dnia zanim mama z tatą uporają się ze złożeniem prezentu - NOWEGO ŁÓŻKA!!!!
Tak, Hanusia już długi czas prosiła nas o nowe łóżeczko. Byliśmy świadomi, jak bardzo potrzebuje tej zmiany, ale czekaliśmy na odpowiedni moment. Zaplanowałam, że jak tylko wymienimy łóżeczko Asi, Hania wtedy tez zacznie spać w nowym. Niestety sprawy nadal się przeciągają i dopiero będę wysyłać prośbę o sfinansowanie łóżka (niestety koszt takiego to mała fortuna - 3500 funtów) więc pomyślałam, że Dzień Dziecka byłby jak najbardziej odpowiedni. Aby Hania za bardzo nie smuciła się wyjazdem babci i dziadzia, rankiem, gdy jeszcze spała, IKEA dowiozła przesyłkę. Nie mogło to być łóżeczko zwyczajne. Po naszych motelowych postojach, Hania chciała tylko takie, żeby spać na górze. I choć może jest za mała (pewnie będzie na nie jeszcze za mała przez najbliższe 10 lat), to stwierdziła, że jest super!!!
Nawet miejsce dla mamy, albo taty się znajdzie...
Tak więc podsumowując nasz Tydzień Dziecka, było wyjątkowo rodzinnie, odkrywczo, interesująco... po prostu chcieliśmy spełnić niektóre marzenia naszych dzieci. Chyba się udało...