Wiosna 2009 roku przywitała nas obdarzając kolejną dawką nadziei. Od marca Asia w końcu zaczęła chodzić. Oczywiście nie sama, ani nie na dalekie dystanse, ale za naszą rękę i tylko kilka kroczków. Dla nas to było wielkie wydarzenie, na które tyle się naczekaliśmy... Zaczęło się od jej samodzielnego poruszania po łóżeczku. Długo się opierała, nie chciała chodzić na nogach tylko po swojemu, na kolanach i pupie, aż w końcu krok za krokiem. W takiej sytuacji fizjoterapeuci w końcu mogli zmienić ćwiczenia...
Asię zaczęło też interesować wszystko to, co ją otaczało. Jak zwykłe, zdrowe dziecko... Trzeba było uważać, co się zostawia na stole, meblach, w niskich szufladach. Asia ściągała wszystko, co było w zasięgu jej ręki. Zaczęła wyciągać rzeczy z szuflady, otwierać przymknięte drzwi. Dziecko roczne potrafi to robić, a Asia miała już skończone dwa... ale i tak cieszyliśmy się z takich drobnostek.
W kwietniu Asia miała badania na neurologii w Chorzowie. W takich sytuacjach za każdym razem drżeliśmy, nie tylko obawiając się wyników, ale też i tego, że to kolejna narkoza, więc i jakieś ryzyko. Asia wszystko dzielnie zniosła, a wyniki nie tylko nas zaskoczyły, ale i naszą lekarkę. Były lepsze niż poprzednie. EEG wykazało mniej napadów, a rezonans magnetyczny... cóż, mózg był zniszczony, ale nie było dziur, nigdzie nie gromadziła się woda, nie było ucisków.
Po zimowych chłodach można było w końcu rozpocząć sezon wycieczkowy. Kto by wytrzymał z dwójką dzieci niedzielne popołudnie w domu??? Rozpoczęliśmy od pobliskiej Pszczyny i rezerwatu żubrów. Tam zawsze jest fajnie i ciekawie. Nasz maleńki terrorysta był wszystkim bardzo zainteresowany, a Asia spokojnie siedziała w wózku i rozkoszowała się ciepłem słonecznych promieni.
Nasza kolejna wyprawa, nieco odleglejsza, dotyczyła Pustyni Siedleckiej na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Nigdy tam wcześniej nie byłam, więc tym większe było moje zaskoczenie. Bardzo urokliwa pustynia, w sam raz na niedzielny piknik z rodziną. Dla Hani było to pierwsze spotkanie z piaskiem. Od razu jej się zabawa spodobała, a Asia... cóż, pojadła piachu, pogrzebała w nim troszkę nóżkami i rączkami. Ogólnie była zadowolona.
Ostatnią, ale najbardziej wyjątkową "wyprawą", było spotkanie z Arkiem, naszym przyjacielem, w czasie Mszy prymicyjnej naszego wspólnego przyjaciela Wojtka. Wrażeń było co niemiara, bo jak się później okazało, nie tylko Arka tam spotkaliśmy, ale też i Kudłatą z małą Zuzią, i Ojca Wojciecha i Gumów - wszyscy to nasi drodzy przyjaciele, w którymi związaliśmy się w czasie studiów w Krakowie. Tak dobrze jest się spotkać od czasu do czasu i nie tylko powspominać tzw. stare dobre czasy, ale też i zaplanować kolejne spotkania w doborowym towarzystwie (w naszym przypadku często w jezuickim towarzystwie).
Oczywiście to nie koniec wiosennych wycieczek, było ich więcej, ale te były wyjątkowe i to właśnie nimi się dzielimy.
Po zimowych chłodach można było w końcu rozpocząć sezon wycieczkowy. Kto by wytrzymał z dwójką dzieci niedzielne popołudnie w domu??? Rozpoczęliśmy od pobliskiej Pszczyny i rezerwatu żubrów. Tam zawsze jest fajnie i ciekawie. Nasz maleńki terrorysta był wszystkim bardzo zainteresowany, a Asia spokojnie siedziała w wózku i rozkoszowała się ciepłem słonecznych promieni.
z żubrami i Sterniskami |
Nasza kolejna wyprawa, nieco odleglejsza, dotyczyła Pustyni Siedleckiej na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Nigdy tam wcześniej nie byłam, więc tym większe było moje zaskoczenie. Bardzo urokliwa pustynia, w sam raz na niedzielny piknik z rodziną. Dla Hani było to pierwsze spotkanie z piaskiem. Od razu jej się zabawa spodobała, a Asia... cóż, pojadła piachu, pogrzebała w nim troszkę nóżkami i rączkami. Ogólnie była zadowolona.
odkrywanie właściwości piasku na pustyni |
Ostatnią, ale najbardziej wyjątkową "wyprawą", było spotkanie z Arkiem, naszym przyjacielem, w czasie Mszy prymicyjnej naszego wspólnego przyjaciela Wojtka. Wrażeń było co niemiara, bo jak się później okazało, nie tylko Arka tam spotkaliśmy, ale też i Kudłatą z małą Zuzią, i Ojca Wojciecha i Gumów - wszyscy to nasi drodzy przyjaciele, w którymi związaliśmy się w czasie studiów w Krakowie. Tak dobrze jest się spotkać od czasu do czasu i nie tylko powspominać tzw. stare dobre czasy, ale też i zaplanować kolejne spotkania w doborowym towarzystwie (w naszym przypadku często w jezuickim towarzystwie).
z wujkiem Arkiem |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz