To były długie minuty...aż w końcu pojawiły się dwie kreseczki... Pamiętam, że był to maj 2006 roku, tuż przed wizytą papieża. Bardzo się cieszyliśmy, choć nagle dotarło do mnie, że już nie ma odwrotu, że wszystko będzie inne. Mdłości pojawiły się w czerwcu, dwa tygodnie mordęgi, a potem bardzo kobieco...
Nie pytaliśmy o płeć, lekarz sam się wygadał mówiąc; " Po góralsku to niebiesko, a po polsku różowo". I wszytko było jasne, choć tak też wynikało z moich wyliczeń. USG to tylko potwierdziło.
Skończyło się mówienie "Bobik", a zaczęło zastanawianie nad imieniem. Były dwie opcje: Ewa i Joanna. W tym czasie bardzo podziwiałam postawę św. Joanny Beretty Moli, włoskiej lekarki i bardzo chciałam, aby to ona była patronką mojej córki, a poza tym na studiach mieszkałam z Aśką, niesamowitą dziewczyną, obecnie cudowna matką i żoną, więc decyzja była szybka i wiem, że trafna.
Asia dobrze się rozwijała, a my szykowaliśmy się do wyjazdu za granicę. Olek dostał propozycję pracy w Anglii jako farmaceuta i stwiedziliśmy, że musimy skorzystać z tej szansy. Oczywiście był to duży stres dla niego, nowe miejsce, nowa kultura i jezyk, żona w ciąży, rodzina daleko...To był niesamowity czas. Przez miesiąc mieszkaliśmy w hotelu. On rankiem wyjeżdżał do pracy do Exmouth, a ja zostawałam w Exeter i całymi dniami spacerowałam poznajac miasto i szukajac dla nas własciewgo lokum. Jeśli ktoś był w Angli, to wie, że nie jest takie proste, chyba, że ma się dużo pieniędzy, albo dzieli dom z kimś. W tym czasie w hotelu pracowało kilka Polek, w tym Gabi, która bardzo nam pomogła. Sama bedąc mamą, zachowała się jak najlepsza przyjaciółka... i tak się porobiło, że zamieszkaliśmy w nowym i bardzo przytulnym mieszkanku zaraz obok domu, w którym mieszkała ze swoimi przyjaciółmi i synkiem.
To był koniec listopada, więc do porodu zostały dwa miesiące. Ja z każdym tygodniem robiłam się coraz to większa. Położna wytłumaczyła mi wszystko, co jest zwązane z porodem w Anglii. Więco zostało mi spokojne wyczekiwanie... Boże Narodzenie spędzilismy w Londynie u przyjaciół. Nie było tak jak w domu, jak bylismy przyzwyczajeni, ale było bardzo przyjacielsko i była też Pasterka. W styczniu Gabi zaczęła krzyczeć: "Aśka wyłaź!". Minął 37 tydzień więc jej na to pozwalałam...to było bardzo czułe... Termin się zbliżał, a tu nic. W końcu na dwa dni przed coś się ruszyło. W niedzielę pojawiły się skurcze regularne, ale co 10-15 min. Więc czekaliśmy. Torby w samochodzie, a my na późnowieczornej herbacie u Gabi...Było wesoło, bo co chwilę marszczyłam twarz i szybciej oddychałam. Wrócilismy ok 22:00, jeszcze prysznic i czekamy. Oj zaczęło boleć nie na żarty, telefon do położnej i jedziemy. Zrezygnowalismy ze szpitala na rzecz czegos w rodzaju porodówki. Takie kameralne miejsce, przytulne, ładne i co najważniejsze, z najlepszymi położnymi w okolicy.
Przedporodowa herbatka u Gaby
Akcja porodowa, Maternity Unit, Honiton |
Na porodówce byliśmy po pólnocy. Wszystko spokojnie bez pośpiechu. Obie sale porodowe wolne. Położna zaczęła przygotowywać basen a ja w tym czasie próbwałam spacerować, skakać na piłce, odpoczywać. Potem była przyjemna choć przerywana co 3 min. skurczami kąpiel w basenie.
Potem kolejne badania, po których już nie wróciłam do basenu. Bałam się i za bardzo bolało. Głupi jaś nie pomógł tylko ogłupił, potem petydyna, po której odjechałam na jakieś 2 godz. No i w końcu, w samo południe w dniu terminu zobaczyliśmy Asię. Była śliczna od samego początku. Taką cieplutką położono mi ja na piersi. To było cudowne. W tym momencie wszystko przestało boleć. Byliśmy tylko my: Asia, Olo i ja.
Nasze pierwsze czułe spotkanie |
Po pierwszej nocy... |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz