Boże Narodzenie wcale nie musi być piękne, magiczne, białe... Może być straszne, pełne cierpienia, niepewne. Ale nie może zabraknąć nadziei, zwłaszcza wtedy, gdy Bóg się ma narodzić. Gdy jej zabraknie, zaczyna się powolna, bolesna agonia. Rodzi się piekło. Ten blog będzie o nadziei, która pozwala żyć, która pomimo ran zadanych przez los podnosi i każe iść przed siebie. Ten blog będzie o rodzinie, której coś cennego zostało zabrane w Boże Narodzenie, ale też coś zostało podarowane. To będzie historia małych cudów.
***
Gotuję suszone jagody. Asia wróciła z przedszkola z lekkim rozwolnieniem. Głodna jak zawsze dokończyła obiad Hani. Zaraz jedziemy na fizjoterapię do pani Kasi. Zastanawiam się jak ona wytrzymuje te krzyki dzieci a jednocześnie zawsze jest dla nich taka czuła.
Wyczekuję piątku, kiedy to pojedziemy do moich rodziców. W końcu to Dzień Babci i Dziadka. Nie wiadomo czy w przyszłym roku będziemy mogli ich wtedy odwiedzić. Jak co roku dostaną rodzinny kalendarz z nowymi zdjęciami dziewczynek. Babcia pewnie nie może się go już doczekać. Może spadnie świeży śnieg to będziemy mogli poszusować na stoku, albo...pojedziemy do Zakopanego, Małysz będzie skakać...oj znowu się ceprów najedzie...
A wieczorem pewnie czeka mnie partyjka gry w "go", Olek mi nie odpuści po wczorajszej mojej wygranej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz