Święta już za pasem, a ja tu będę wspominać... To była piękna i bardzo ciepła niedziela więc wybraliśmy się na wycieczkę. Za bardzo nie wiedzieliśmy jak tam będzie - jedynie tyle, co na google można zobaczyć. Najpierw mieliśmy frajdę z przeprawą łodzią (taki malutki pasażerski statek, właściwie to stateczek) na pobliski cypelek a potem, to już nam się tylko oczy otwierały ze zdziwienia, że tylko 10 min. od Plymouth a taki inny świat.
Nawet Asia nas zaskoczyła, bo postanowiła trochę pospacerować, i szła, szła i szła... Aż się znalazła na plaży i stamtąd musieliśmy ją zabierać siłą. A dalej za plażą piękny park, ogród, łąka z baranami, uprawa kamelii (sprowadzonych do Europy przez jezuitę), park jeleni (ale te niestety gdzieś się pochowały), spacer przez las, po klifie, i na przełaj przez łąki, bo klif w jednym miejscu się obsunął. Trochę gimnastyki jeszcze nikomu nie zaszkodziło (no chyba, że gra w kosza)... A potem z powrotem bo głód nam dokuczał, a nie wiedzieliśmy, że tam jest tak fajnie. Następnym razem weźmiemy ze sobą jednorazowego grilla...
|
Widok z "łodzi" na Royal William Yard, to takie miejsce, które bardzo lubimy, ze względu na restaurację "River Cottage" promowaną przez program tv o tej samej nazwie. Poza tym miejsce to jest szczególne, gdyż kiedyś miała to siedzibę Marynarka Królewska.
Więcej tutaj http://www.royalwilliamyardharbour.co.uk/rwyh_about.php |
Po przybiciu do brzegu w miejscowości Edgcumbe (właściwie do osady zwanej Cremyll), już byliśmy pod wrażeniem, a że nie wiedzieliśmy za bardzo gdzie iść, poszliśmy za ludem... po drodze znajdując oczywiście liczne mapy, szlaki, opisy. Wszystkiemu temu służyła pogoda - ciepło i słonecznie. Hania radośnie biegała i wdrapywała się na co tylko mogła, a Asia jeszcze poddenerwowana przeprawą statkiem, trochę marudziła.
Tuż za bramą kolejny zachwyt w nas wywołała oranżeria... Niesamowita... do dzisiaj służy za tzw. tea room - bardzo populary w Anglii rodzaj kawiarnio-herbaciarni, gdzie na pewno można zjeść i wypić przepyszne Cornwall Cream Tea (bo jesteśmy już w Kornwalii, w Plymouth nazywa się to Devon Cream Tea) - ponoć różnica polega w kolejności nakładania ubitej śmietany i dżemu na drożdżową bułeczkę.
Asia w końcu, po długim i samodzielnym marszu, znalazła swój raj - plażę... i nie wkładała kamyków do buzi!!! Nie chciała iść dalej, więc postanowiliśmy dać dziewczynkom czas na zabawę... a mamie i tacie na sesję fotograficzną.
Po posiedzeniu na plaży, udaliśmy się za drogowskazami do Deer Park, z nadzieją spotkania jakiegoś jelonka. Niestety... za to mogliśmy zobaczyć pasące się barany.
Oraz kamelie, które pięknie zakwitły (pod czas gdy w Polsce nadal miejscami leżał śnieg)...
Następnie przez pola szliśmy tak, jak nam na to pozwalała ścieżka i wózek Asi... Pragnienie wywołało chwilowy odpoczynek - Olo rozmawiał z przyjacielem, a Hania, jak to ona, chciała zrobić coś niekonwencjonalnego, aczkolwiek zupełnie normalnego wśród dzieci...
Hania - wolny duch, chodziła jak chciała... czasem trzeba było się naczekać, aż w końcu dojdzie...
a po drodze mieliśmy takie widoki...
tutaj miasto Plymouth
I w końcu powrót... ponownie łodzią.