Delfinoterapia nie czyni cudów, powie to każdy terapeuta czy rodzic dziecka, które brało udział w tej formie terapii. Ale to nie znaczy, że nie pomaga... Cóż, bądźmy realistami, w przypadku neurologicznych, metabolicznych czy genetycznych zaburzeń potrzeba lat terapii i nie rzadko morza wylanych łez, aby zobaczyć jakiś efekt. Jak już wcześniej pisałam, delfinoterapia to taka bomba stymulacji dla mózgu (dlatego zaleca się ją nie częściej niż raz na pół roku) i u jednych efekty można zauważyć już w trakcie jej trwania, a u innych później, a jeszcze u innych w ogóle nie będzie efektów, albo będą ledwo zauważalne.
Jest to także forma delfinoterapii rodzinnej, i wcale nie przez wspólne pływanie z delfinami, ale przez bycie z osobami, które przeżywają to samo. Człowiek jakoś unika grup wsparcia, ileż to można gadać o tym samym??? Poza tym to też bardzo boli, gdy widzisz inne, nie w pełni sprawne dzieci i walkę ich rodziców.
Wakacje to taki dobry czas, bo można pobyć z rodziną całą dobę, bo się nie pracuje, bo cały swój "światek" pozostawia się tam, gdzie jego miejsce... Ciepło słońca, piękna natura, inne jedzenie i ogólnie pojęte wypoczywanie, sprawiają, że człowiek nabiera dystansu. Nie zapomina o problemach, ale na chwilę się od nich uwalnia. Cóż, my się nie mogliśmy od nich uwolnić, w końcu to wyjazd terapeutyczny, więc wszystko kręciło się wokół naszych małych bohaterów. Od początku byliśmy zachęcani przez organizatorów do integracji. Na samą myśl o tym, chciało mi się uciekać... Olowi również...
Wakacje to taki dobry czas, bo można pobyć z rodziną całą dobę, bo się nie pracuje, bo cały swój "światek" pozostawia się tam, gdzie jego miejsce... Ciepło słońca, piękna natura, inne jedzenie i ogólnie pojęte wypoczywanie, sprawiają, że człowiek nabiera dystansu. Nie zapomina o problemach, ale na chwilę się od nich uwalnia. Cóż, my się nie mogliśmy od nich uwolnić, w końcu to wyjazd terapeutyczny, więc wszystko kręciło się wokół naszych małych bohaterów. Od początku byliśmy zachęcani przez organizatorów do integracji. Na samą myśl o tym, chciało mi się uciekać... Olowi również...
Postanowiliśmy nie robić niczego na siłę. Przy basenie miło się plotkowało z innymi mamuśkami, na tarasie towarzyszyło palącym i pijącym kawę, a wieczorami, gdy dzieci spały, jakoś tak samo wychodziło, ze zasiadaliśmy do stolika na drinka lub lampkę wina... potem dołączało się kolejny stolik, by inni się dosiedli, a potem, jeszcze jeden... i tak się siedziało, rozmawiało, goniło co chwilę by sprawdzić czy dzieci śpią...itp.
I tak każdego dnia... integracja sama się organizowała... a rozmowy toczyły aż do rana. W tym miejscu pragnę podziękować wszystkim tatom, którzy wtedy pozostali przy stoliku, gdy ich żony postanowiły przyłączyć się do dzieci. Mężczyźni już tak mają, że od czasu do czasu potrzebują tylko męskiego towarzystwa, męskich tematów, wyznań, wzruszeń... Dziękuję za to spotkanie, za żarty, konserwę i za to jedno stwierdzenie z tej rozmowy:
"Dość tych wypłakanych poduszek"...
To spotkanie, ta rozmowa to była najlepsza terapia...dla nas, dla Ola...
Gdy widzisz innych rodziców chorego dziecka, którzy pomimo tego przykrego faktu, potrafią cieszyć się życiem, realizują się, podróżują, jakoś po prostu żyją... Gdy widzisz, że innym jest ciężko, że tak jak ty płaczą, gdy nikt nie widzi... Gdy masz okazję pobyć z takimi ludźmi nieco dłużej... To mówisz sobie: "Damy radę!" Zaczynasz wierzyć, że jakoś to będzie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz