No i stało się... Olek dostał się na studia w Anglii. Od ponad dwóch lat planowaliśmy nasz powrót do Anglii. Najpierw postanowiliśmy, że wtedy, gdy Asia zacznie chodzić. I zaczęła... Potem jak sprzedamy dom... tu zaczęły się schody, a właściwie to góry pokroju Himalai... Nie udało się, obniżaliśmy cenę, dostosowywaliśmy się do możliwości potencjalnych kupców (ale bez przesady!), ale nic z tego nie wyszło. Na nasze szczęście! Nadeszła wiosna, czasu było coraz mniej. Postanowiliśmy przekształcić naszą firmę w spółkę jawną i sprzedać tylko ją. Lokal byłby dzierżawiony, więc byłoby na wynajem lub ratę kredytu za mieszkanie w Anglii. Chętnych było kilku, ale za długo się zastanawiali. I znów "przypadek" - rodzina dobrego znajomego. Klient, a właściwie sąsiad bardzo poważnie podszedł do sprawy kupna naszej specyficznej firmy. I stało się. Po długim okresie wyczekiwania, denerwowania się na sądy, kurs funta i niewielką ilość czasu dopięliśmy swego. Doszło do tranzakcji... Nie obyło się bez wątpliwości, stresu, lęku... W końcu decyzja była podejmowana przez trzy lata. Ale jakoś tak dziwnie spokojna byłam o to. Miałam przeczucie, że wszystko skończy się dla nas dobrze, co nie znaczy, że tak, jakbyśmy tego chcieli, bo przecież plan był nieco inny.
Ktoś czuwał i czuwa nad nami, ale to już temat na odrębny post.
A teraz przez to wszystko mamy cyrk w domu! Pakowanie, pakowanie, pakowanie...
Piosenka ta, to takie moje skojarzenie z czasem poszukiwania nowego domu i z drogą pomiędzy Plymouth i Truro. Mam nadzieję, że za kilka lat nadal będzie aktualna...
Pani Aniu! Miło jest poczytać o Asi, zobaczyć Ją i Hanię! Jestem wzruszona... Czekam na nowe wpisy "z życia Asi". Serdecznie pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńAgnieszka- terapeutka
Dziękuję za śledzenie naszej historii, już wkrótce pojawią się najbardziej aktualne wpisy
OdpowiedzUsuń