Pierwotnie zamierzałam napisać tylko o terapii przez muzykę, ale zrodziła się u mnie nieco szersza refleksja na ten temat. Zastanawiam się, czy istnieje na świecie jakiś człowiek, który nie lubi muzyki. Nie ważne jakiej, bo to i tak kwestia gustu i zainteresowań. Chodzi mi o muzykę ogólnie pojętą. Przeanalizowałam sobie piosenki, które ja lubię i które pamiętam, gdyż jakoś tak utknęły mi w głowie. I zauważyłam, jak łatwo są przywoływane obrazy i emocje z nimi związane. Do tej pory pamiętam, że gdy waliły się wieże na WTC, ja słuchałam Nathalie Merchant i do tej pory, kiedy jej słucham, ma ten obraz przed oczyma...
Gdy byłam w ciąży z Asią najczęściej pojawiał się Zbigniew Preisner i Pink Floyd, a gdy byłam w Czarnogórze słuchaliśmy muzyki z czterech stron świata.
Z konkretnymi ludźmi kojarzą mi się konkretne zespoły i piosenki. Pewnie każdy tak ma...
Z konkretnymi ludźmi kojarzą mi się konkretne zespoły i piosenki. Pewnie każdy tak ma...
A co do terapii, to pewnie każdy też ma swoje piosenki, które go uspokajają i takie, które mają za zadanie pobudzać.
U Asi chodzi o coś innego..., właściwie to zawsze chodzi o jedno, o pracę mózgu, ale wymuszoną... Zaczęło się już w Honey Landzie, gdzie muzykoterapię lubiła najbardziej. Jeszcze nie widziała wtedy, dlatego preferowała leżenie na olbrzymim pudle (rezonansowym), które oprócz dźwięków, wytwarzało również drgania. Asia zazwyczaj zasypiała po 15 minutach. To była ciężka praca dla jej zniszczonego mózgu.
Gdy wróciliśmy do Polski, niestety długo nie miała muzykoterapii. Rekompensowała to sobie miłością do zabawek świecąco-grających. Do tej pory je uwielbia i pięknie się skupia przy zabawie nimi. Uwielbia mój okropny śpiew. Podczas gdy Hania krzyczy bym nie śpiewała, Asia się uspokaja i uśmiecha. Tą miłość do jej piosenek wykorzystujemy w czasie terapii. Wszyscy jej terapeuci znają na pamięć "Jagódki", Księżyc raz odwiedził staw" oraz najbardziej znana "Witaj Asia". Pomaga zawsze, czasem na dłużej a czasem tylko na momencik.
Jeżdżąc z nią do ośrodków na terapię, często głośno (bo tak lubię), puszczałam w kółko piosenkę, która akurat wtedy bardzo mi się podobała. Potem np.w czasie urlopu we Włoszech, musieliśmy jej słuchać przez godzinę, bo akurat tak chciało nasze dziecko...
Pierwsza taka, z prawdziwego zdarzenia muzykoterapia była w przedszkolu. Co jakiś czas pojawiali się tam profesjonaliści, muzycy z filharmonii śląskiej i grali dzieciom najpiękniej jak tylko potrafili, a ta mała widownia odpłacała im z nawiązką.
I to było niesamowite. Moje dziecko potrafiło przez 45 min. siedzieć jak zaczarowane na swoim krzesełku. Skupiona, słuchała dochodzących do niej dźwięków... A potem zazwyczaj drzemała...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz