No i kolejny raz szczęśliwie powróciliśmy... ach te powroty... Człowiek jakoś tak przyzwyczaja się do zmian i dobrze mu... aż do momentu kiedy zatęskni. I dobrze jeśli może powrócić...
I znowu po dwóch dniach jazdy, po przejechanych 2000 kilometrów wracam i staram się ogarnąć to wszystko dookoła. Dziewczynki, pomimo zmęczenia spisały się na medal, mąż jeszcze lepiej - zwłaszcza fundując mi niespodziankę - nieplanowane zwiedzanie Brukseli. Pomimo wariactwa na drodze i samych kolizyjnych skrzyżowań, wszędobylskich tramwajów, znaków drogowych, że nie wiesz czy masz skręcać za czy przed nimi, objazdami w obcym języku to... no, muszę powiedzieć, że bardzo, ale to bardzo spodobało mi się to miasto. Architektura, zieleń, wszystko zadbane... bardzo ładne...
Ale z powrotami wiążę zawsze nadzieję... co teraz? Jaki cud? W ciągu roku było ich kilka małych... maleńkich jak ziarnko piasku, ale czyniących wielką różnicę. Jesteśmy świeżo po delfinoterapii i czekamy... czekamy i obserwujemy. Pewnie też jesteście ciekawi naszych wrażeń i kolejnych doświadczeń z delfinami. Jeszcze troszkę trzeba będzie poczekać na moją relację. Sporo zdjęć do opracowania, sporo historii do opisania. Więc zanim to wszystko, pozwólcie, że dokończę rozpoczęte posty z czasu "przeddelfinoterapeutycznego".
To czekam na relacje z delfinoterapii.:-)
OdpowiedzUsuń