Hipoterapia zdecydowanie była Asi ulubionym punktem dnia. Jak tylko wyczuwała zapach stajni, cała podskakiwała z radości. O ile koń sam w sobie mało ja interesował, o tyle jazda była tym, co uwielbiała. Zaskoczyła mnie tym bardzo, gdyż wcześniej potrzebowała czasu - około trzech sesji by zaakceptować tę formę aktywności oraz te 30 minut, które musiała na koniu wysiedzieć. MUSIAŁA to dobre słowo... teraz nic nie musiała, teraz to uwielbiała! W czasie terapii, gdy Asia dumnie paradowała na grzbiecie Sunami, my z Hania wygrzewałyśmy się w cieple olbrzymiego kominka i "realizowałyśmy" program polskiej szkoły... Ale i Hania miała swoje 5 minut... W jej przypadku była to prawdziwa i czuła przyjaźń z koniem.
Oczywiście Asi hipoterapeutka, pani Beatka, została poinformowana, aby być twarda i zdecydowana względem małej terrorystki, co na szczęście okazało się tylko zbędna informacja i nie znalazło zastosowania w praktyce.
Załapałyśmy się również na przejażdżkę po lesie. To dopiero była wyprawa!!! Dziewczyny razem i to bez kłótni i przepychanek.
A ostatnia sesja była pełna czułych przytulaków. Czyżby Asia przeczuwała, że to koniec?
A my tęsknimy, ale znowu przyjedziemy...
Hipoterapia w Zabajce zasługuje na więcej niż złoto!!!
Ooo pani Beata :) Pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuń