St. Michael's Mount czekało na nas od dawna... Wiele razy przejeżdżaliśmy obok i nawet zatrzymywaliśmy się by popatrzeć, ale dopiero teraz udało nam się przejść przez morze sucha stopa.
ŻE CO??? Zapytacie...
A że to.... St. Michael's Mount pieszo jest dostępne tylko w czasie odpływu, czyli raczej krótko w ciagu dnia i za każdym razem, kiedy tam byliśmy, był przypływ. Tym razem, uparliśmy się... Sprawdziliśmy godziny odpływu i okazało się, że tego dnia zdarzymy dojechać i być może uda nam się również zwiedzić zamek. Może, gdyż z Asia to nigdy nie wiemy, czy będziemy w stanie osiagnać cel.
Po przybyciu na parking upewniliśmy się co do odpływu. Był, a ścieżkę prowadzaca do wyspy zobaczyliśmy po raz pierwszy w życiu.
Niestety architektura terenu raczej odstraszała niepełno sprawnych. Pani w kasie pokazała nam na zdjęciach utrudnienia w poruszaniu się i tym samym upewniła nas w tym, że wózkiem nie ma szans na zwiedzenie wyspy...
Więc Olo podjał męska decyzję... Idziemy, ile może iść za rękę, to to tyle pójdzie, a resztę "na barana".
I przeszła, nawet sporo...
Zamek za bardzo nas nie zachwycił - nasze "fortece" sa bardziej imponujace, nawet jesli pozostaly po nich same ruiny...
Za to ogrody angielskie... zawsze piękne i wypielęgnowane.
Zdarzyliśmy zobaczyć zamek, ale na ogrody już nie starczyło nam czasu. Z daleka dostrzegliśmy, że przypływ powoli zabiera nam możliwość przejścia na druga stronę. Mogliśmy czekać na pełny przypływ, by na brzeg wrócić łodzia, co było by nieco trudne dla nas, albo gnać co sił by przejść kolejny raz sucha stopa.
No i przeszliśmy w tzw. ostatnim momencie, choć po nas znalazło się sporo odważnych wędrowców, ale co do tej "suchej stopy" to już nie jestem pewna...