Ten dzień był tak wyjatkowy i udany, że śmiało zaliczyliśmy go do naszych najlepszych dni spędzonych w Anglii. Pogoda niezbyt typowa dla Kornwalii, bo nie dość, że ciepło i słonecznie to i bezwietrznie. Plan był nieco inny...
Mieliśmy jechać do St Ives, miasteczka na zachodnim wybrzeżu Kornwalii, ale już na starcie okazało się, że nasi przyjaciele postanowili nie marnować takiego dnia odpoczynkiem w domu, a postanowili się wybrać cała rodzina na plażowy piknik. Postanowiliśmy spędzić ten dzień z nimi...
Jednak w międzyczasie okazało się, że ich ulubiona plażę zalał przypływ i musieliśmy poszukać innej plaży, co wcale nie było takie proste i oczywiste, gdyż musiała ona spełniać dwa wymogi: musiała być w miarę dostępna dla niepełnosprawnych oraz w pełni dostępna dla psiaków (tego samego dnia okazało się, że to, co niedostępne dla niepełnosprawnych w rzeczywistości jest dostępne, ale tylko wtedy, gdy ma się takich wspaniałych przyjaciół).
No i znaleźliśmy kolejny cud natury. Przepiękna plaża w Porthleven, nie dość, że spełniała nasze wymagania, była prawie bezludna, cudowna i bezpieczna. Dziewczynki od razu wcisnęliśmy w pianki (a tak swoja droga nadal dziwię się, że nad Bałtykiem nadal nie sa one popularne. Nie dość, że chronia przed chłodem wody, to i przed zbyt mocnymi promieniami słonecznymi i przed wiatrem). Hania od razu pognała wygłupiać się z Wiktorem, a Asia oddała się swojemu ulubionemu zajęciu - wygrzewaniu w słońcu i piachu - szczęście wypisane na twarzy...
A my zajęliśmy się soba... i piknikiem i miłymi pogaduchami...
Ale i tak dopiero wieczorem mieliśmy zobaczyć prawdziwe cudo...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz