Jakiś dziwny ten dzień... Planowo od rana powinnam być w college'u, ale ze względu na wyczekiwana od prawie roku przesyłkę od 10 tej siedzę w domu. Wcześniej, po odprowadzeniu Hani do przedszkola, postanowiłam przejść się do lidla, ale po drodze zmieniłam zdanie i skierowałam swoje kroki w stronę polskiego sklepu. A wszystko po to, by ponownie zmienić zdanie i udać się do położonego bliżej morrissona. Po drodze padła mi bateria w komórce, więc zamiast słuchać przyjemnej muzyki, zostałam skazana na "delektowanie się" dźwiękiem przejeżdżajacych samochodów. I gdy w końcu pozbierałam z półek to, co potrzebowałam i wyładowałam zakupy na taśmę, zorientowałam się, że portfel został w innej torebce.... Przeprosiłam i wyszłam... żegnaj sushi na kolację...
Dobrze, że przynajmniej świeciło słońce i nie padał deszcz, choć w tej sytuacji pewnie za bardzo by mi to nie przeszkadzało.
Święto patrona epileptyków... i ja też dzisiaj jakaś taka... jakby z innej planety.
A potem, skoro nici z suhi, zaczęłam przygotowywać wołowinę na winie. "Na winie" w tym przypadku oznacza, że musiałam sama otworzyć wino szwajcarskim scyzorykiem, bo korkociag pewnie gdzieś w Polsce... I próbowałam przez 15 minut... Nie skapitulowałam, poszłam do sasiada... Chłop wielki i silny (trener rugby), załatwił sprawę w 3 sekundy, a śmiechu miał ze mnie przy tym... Wnioski wysnute przez niego: przy otwieraniu wina nie można się poddawać, jak się nie da wyciagnać korka, trzeba wino rozbić... i drugi, no tak, nigdy nie jest za wcześnie na wino...
I nie powiem, że chciałabym, aby ten dzień się już skończył... Za dużo do zrobienia, a i sporo dobrego się już zdarzyło wydarzyć... przesyłka przybyła - napiszę wkrótce o tym i przyszła druga niespodzianka: karta zakupowa od fundacji Family Fund - ale o tym też napiszę szczegółowo w innym poście.
No to siedzę w domu i gotuję i czekam na dalsze wydarzenia...
Niedługo wróca do domu moje trzy Walentynki...
Nie wiem czemu, ale jakoś nie lubię tego dnia... mam wielki respekt do patrona, zwłaszcza, że życie uczyniło go patronem Asi, ale tak poza tym... drażnia mnie te wszystkie miśki i serduszka...
No to Misiaczku, Walentyno Ty moja, serduszko kochane, dziubasku najdrozszy, mysiu-pysiu, pieszczochu najukochanszy, koteczu, skarbeczku, slodyczy Ty nasza, rybciu-pypciu, pieknosci, slicznosci najwspanialsze...dla Ciebie buziaczki i przytulaczki i serduszek tysiace! a dla dziewczatek Twoich i Walentego jeszcze wiecej! Udanych Walentynek! :P
OdpowiedzUsuńHmmm, jakoś i my nie świętujemy tego dnia. A po dzisiejszych wydarzeniach z Oscarem Pistoriusem mąż dodał tylko a nie mówiłem walentynki sa niebezpieczne!
OdpowiedzUsuńGabi, jak ja ciebie i tych twoich misiaczkow kocham... buziaki
OdpowiedzUsuń