"Nie płacz w liście
nie pisz, że los Ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
Kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno
Odetchnij, popatrz
Spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij, że jesteś, kiedy mówisz, że kochasz"

ks. Jan Twardowski


















środa, 4 września 2013

Huuuurrrrraaaaa - szkoła!!!

Jedni się ciesza a inni rozpaczaja... w naszym domu wszyscy się cieszymy: Asia, bo powrót do szkoły to również powrót do jej rytuałów i planu dnia; Hania, bo coś nowego się zaczyna; Olo, bo odpoczywanie już go zmęczyło; no i ja - dzieci i maż z głowy, to się czymś innym można zajać.






A dla Hani to wyjatkowy dzień, bo po raz pierwszy poszła do szkoły, więc nie mogło zabraknacć TYTY pełnej słodyczy...



wtorek, 27 sierpnia 2013

St. Michael's Mount


St. Michael's Mount czekało na nas od dawna... Wiele razy przejeżdżaliśmy obok i nawet zatrzymywaliśmy się by popatrzeć, ale dopiero teraz udało nam się przejść przez morze sucha stopa.

ŻE CO??? Zapytacie...

A że to.... St. Michael's Mount pieszo jest dostępne tylko w czasie odpływu, czyli raczej krótko w ciagu dnia i za każdym razem, kiedy tam byliśmy, był przypływ. Tym razem, uparliśmy się... Sprawdziliśmy godziny odpływu i okazało się, że tego dnia zdarzymy dojechać i być może uda nam się również zwiedzić zamek. Może, gdyż z Asia to nigdy nie wiemy, czy będziemy w stanie osiagnać cel.





Po przybyciu na parking upewniliśmy się co do odpływu. Był, a ścieżkę prowadzaca do wyspy zobaczyliśmy po raz pierwszy w życiu.
Niestety architektura terenu raczej odstraszała niepełno sprawnych. Pani w kasie pokazała nam na zdjęciach utrudnienia w poruszaniu się i tym samym upewniła nas w tym, że wózkiem nie ma szans na zwiedzenie wyspy...

Więc Olo podjał męska decyzję... Idziemy, ile może iść za rękę, to to tyle pójdzie, a resztę "na barana".


I przeszła, nawet sporo...

Zamek za bardzo nas nie zachwycił - nasze "fortece" sa bardziej imponujace, nawet jesli pozostaly po  nich same ruiny...
Za to ogrody angielskie... zawsze piękne i wypielęgnowane.



Zdarzyliśmy zobaczyć zamek, ale na ogrody już nie starczyło nam czasu. Z daleka dostrzegliśmy, że przypływ powoli zabiera nam możliwość przejścia na druga stronę. Mogliśmy czekać na pełny przypływ, by na brzeg wrócić łodzia, co było by nieco trudne dla nas, albo gnać co sił by przejść kolejny raz sucha stopa.


No i przeszliśmy w tzw. ostatnim momencie, choć po nas znalazło się sporo odważnych wędrowców, ale co do tej "suchej stopy" to już nie jestem pewna...

środa, 21 sierpnia 2013

Tatrzański epizod urodzinowy

Olo podarował mi jeden z piękniejszych prezentów. Zabrał mnie tam, gdzie od wielu lat pragnęłam dojść... do Doliny Pięciu Stawów....
Był to piękny, choć w końcowym efekcie bardzo wyczerpujacy dzień. Szło mi się wyjatkowo bardzo dobrze i sprawnie, gorzej było ze schodzeniem - nigdy więcej - schodzenie z Zawratu do Doliny Gasienicowej to moje najtrudniejsze górskie doświadczenie.
Ale satysfakcja jest, a mięśnie czuję jeszcze teraz...


Wyjazd z Jabłonki, godz. ok 6:00


Na szlaku, okolice Siklawy, godz. ok 9:00


Dolina Pięciu Stawów, godz. ok 9:45









Odpoczynek i szarlotka w schronisku, godz. 10:00 - 11:15







Zawrat, godz. 13:00

Ze względu na trudność schodzenia i liczne "mijanki" przejście tego odcinka zajęło nam godzinę więcej.

Czarny Staw Gasienicowy, godz. ok 15:45

Schronisko "Murowaniec" w Dolinie Gasienicowej, powrót do Kuźnic, godz. ok. 17:00





wtorek, 13 sierpnia 2013

Kynance Cove



W końcu udało nam się dotrzeć do jednego z najpiękniejszych miejsc w Kornwalii.
Chwalona nie tylko przez przyjaciół, ale i przez światowe przewodniki plaża, została odkryta przez nas tuż przed zachodem słońca. Odsłaniała się powoli... mieliśmy szczęście, bo trafiliśmy na czas całkowitego odpływu. W czasie przypływu cała plaża jest całkowicie zalana. 
Tak czy owak, dostęp do niej nie jest łatwy, zwłaszcza dla Asi. Ale od czego ma się przyjaciół !!! Bez nich nie dalibyśmy rady...                     



To, co zobaczyliśmy z góry było tylko niewielka zapowiedzia "miłości od pierwszego wejrzenia".
Asi "kareta" pozwoliła nam dotrzeć prawie do wszystkich zakatków plaży - prawie, gdyż miejscami jest ona za bardzo kamienista. Niestety, aby spędzić kilka godzin na plaży, trzeba się na niej pojawić około 3 godzin przed odpływem, a my nie dość, że o zachodzie słońca, to przy pełnym odpływie, co oznaczało, że za wiele czasu nie mamy, zwłaszcza na przejazd wózkiem.

Urok padł na wszystkich. Już wiedzieliśmy, gdzie będziemy wysyłać naszych gości...

Poniżej krótka fotorelacja.








wtorek, 2 lipca 2013

Witaj szkoło...

Wakacje ledwo się zaczęły (w Polsce bo tutaj nadal rok szkolny trwa), a ja tu piszę "witaj szkoło..."
Cóż, nasze wakacje potrwaja do końca sierpnia, więc nie będzie czasu na zakupy i przygotowania, a nasza kruszynka raczej nie zgrubnie przez dwa miesiace, więc postanowiliśmy przed wyjazdem wszystko przygotować.

Zacznę od tego, iż w Anglii nie ma obowiazku szkolnego. Jest obowiazek edukacji, ale to rodzice decyduja czy będzie to szkoła czy dom. Jako pedagog, wiem ile pracy trzeba włożyć w edukację dziecka i raczej nie jestem gotowa na homeschooling... poza tym Hania jest teraz w takim wieku i ma taki a nie inny charakter, że łatwiej jest jej się podporzadkować trenerom i nauczycielom oraz grupowej dyscyplinie. Za bardzo ciagnie ja do dzieci, a poza tym szkoła jest najlepsza dla niej szansa na naukę obcego języka, a właściwie to nie obcego, tylko drugiego - równorzędnego.

Ci, co znaja Hanię, pewnie złapia się za głowę - "że co, szkoła.... przecież ona jeszcze nie ma 5 lat!"
To prawda, a i tak będzie najstarsza w klasie. Gdyby urodziła się 5 godzin wcześniej, już od roku chodziłaby do szkoły. Jednak miało być inaczej. Ciaża dłuższa o tydzień i poród dokładnie 1-go września, sprawiły, że na nasze szczęście, Hania do szkoły pójdzie dopiero we wrześniu tego roku. ("na szczęście" - bo miała dodatkowy rok na naukę angielskiego - teraz już nie ma z nim problemu).


A nasza przygoda ze szkoła zaczęła się już w grudniu. Wtedy to wysłałam aplikacje, a wszystko było śmiesznie proste. Zapisu dokonuje się on-line. Wybiera się szkołę pierwszego, drugiego i trzeciego wyboru - można wybór uzasadnić. O wyborze konkretnej szkoły decyduje coś w rodzaju lokalnego wydziału edukacji - dyrektorzy i nauczyciele nie maja na to wpływu (choć jak się okazało, w przypadku szkoły specjalnej dało się wpłynać na decyzję ;-) )
W Anglii jest regionalizacja, więc dzieci zazwyczaj chodza do najbliższej szkoły. Do innej sa przyjmowane głównie ze względów religijnych np. szkoły katolickie. My zdecydowaliśmy się na zwykła publiczna szkołę - do katolickiej, a jest ich w Plymouth kilka, mamy za daleko. Trzeba by było Hanię zawozić i przywozić, a to było by trudne do pogodzenia ze szkolnym transportem Asi.

A szkoły szukałam już rok wcześniej... Czytałam raporty OFSTEDu o różnych szkołach, popytałam sasiadów, poobserwowałam rodziców przy konkretnych szkołach no i stwierdziłam, że skoro okulistka, trener rugby, chirurg szczękowy i kilka innych osób z naszej parafii ma dzieci właśnie w Montpelier Primary School, to musi to być dobra szkoła. Więc została moim pierwszym wyborem. Kolejne to też były bardzo dobre szkoły, ale do tej mamy 10 minut na nogach. Najbliższej szkoły, obfitej w rodziców z poważna nadwaga i palacych pod szkoła papierosy nie wybrałam, choć raport był całkiem dobry.

I udało się. W kwietniu otrzymaliśmy list, że Hania została przyjęta do Montpelier. W czerwcu miałam okazję zobaczyć Hani klasę i poznać jej nauczycieli. Jak się okazało, w tej samej klasie będzie Hani koleżanka z placu zabaw, oraz trzy inne osoby z jej przedszkola. A wczoraj w domu, Hanię odwiedziły jej dwie nauczycielki. Porozmawiały z nia, zobaczyły jej rysunki i umówiły się na spotkanie w szkole tuż przed naszymi wakacjami. Hanusia była bardzo podekscytowana. A po wizycie pojechaliśmy na mundurkowe zakupy. W przebieralni było istne szaleństwo... Ciężej z rozmiarówka, bo na naszym petit child wszystko wisi... Co tam, starczy na dłużej...




ps. rajtuzy będa szare....

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Dzień z przyjaciółmi


Ten dzień był tak wyjatkowy i udany, że śmiało zaliczyliśmy go do naszych najlepszych dni spędzonych w Anglii. Pogoda niezbyt typowa dla Kornwalii, bo nie dość, że ciepło i słonecznie to i bezwietrznie. Plan był nieco inny...
Mieliśmy jechać do St Ives, miasteczka na zachodnim wybrzeżu Kornwalii, ale już na starcie okazało się, że nasi przyjaciele postanowili nie marnować takiego dnia odpoczynkiem w domu, a postanowili się wybrać cała rodzina na plażowy piknik. Postanowiliśmy spędzić ten dzień z nimi...


Jednak w międzyczasie okazało się, że ich ulubiona plażę zalał przypływ i musieliśmy poszukać innej plaży, co wcale nie było takie proste i oczywiste, gdyż musiała ona spełniać dwa wymogi: musiała być w miarę dostępna dla niepełnosprawnych oraz w pełni dostępna dla psiaków (tego samego dnia okazało się, że to, co niedostępne dla niepełnosprawnych w rzeczywistości jest dostępne, ale tylko wtedy, gdy ma się takich wspaniałych przyjaciół).



No i znaleźliśmy kolejny cud natury. Przepiękna plaża w Porthleven, nie dość, że spełniała nasze wymagania, była prawie bezludna, cudowna i bezpieczna. Dziewczynki od razu wcisnęliśmy w pianki (a tak swoja droga nadal dziwię się, że nad Bałtykiem nadal nie sa one popularne. Nie dość, że chronia przed chłodem wody, to i przed zbyt mocnymi promieniami słonecznymi i przed wiatrem). Hania od razu pognała wygłupiać się z Wiktorem, a Asia oddała się swojemu ulubionemu zajęciu - wygrzewaniu w słońcu i piachu - szczęście wypisane na twarzy...


A my zajęliśmy się soba... i piknikiem i miłymi pogaduchami...





Ale i tak dopiero wieczorem mieliśmy zobaczyć prawdziwe cudo...



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...