"Nie płacz w liście
nie pisz, że los Ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
Kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno
Odetchnij, popatrz
Spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij, że jesteś, kiedy mówisz, że kochasz"

ks. Jan Twardowski


















czwartek, 31 stycznia 2013

Rozmowy z Hanią

Czas leci a ja zapominam to, co chciałam zapisać więc postanowiłam sukcesywnie notować dialogi z Hanią... dzieci w tym wieku są tak zabawne. Będę je dopisywać do tego posta.

Hania - Mama, ty jesteś stara baba...
Ja - hm???

Zauważyłam popisany na okładce zeszyt do komunikacji z wychowawcą Asi. pytam Hanię:
Ja - Haniu, kto porysował zeszycik?
Hania - Misio...
Ja - Na pewno? Może ktoś inny?
Hania - Tak, to Asia porysowała...
Ja - Ale przecież Asia nie umie tak rysować.
Hania - Ale ja ją tak szybko nauczyłam...

Hania kąpała się w wannie i jakimś cudem w wodzie znalazł się ręcznik. Olo pyta:
Olo - Haniu, kto wrzucił ręcznik do wanny?
Hania - nie wiem kto...
Olo - a może to zrobiła jakaś zaczarowana rączka?
Hania - Tak, dwie zaczarowane rączki!

Hania obrażona na tatę, bo nie zgodził się, na zakup słodyczy dla niej.
Ja - Haniu, skoro chcesz iść na plac zabaw, zapytaj tatusia czy zechce z Tobą pójść.
Hania - Ale ja chcę iść z mamusią.
Ja - Nie mogę teraz, bo muszę przygotować dla Asi lekarstwo i kolację, ale myślę, że tatuś na pewno pohuśta cię bardzo wysoko, tak jak lubisz. Zapytaj tatusia czy pójdzie z tobą.
Hania - Moja buzia nie chce się zapytać...

Boże Narodzenie, Hania obserwuje wujka Sławka i jego dziewczynę - Magdę. Magda właśnie coś jadła i dała spróbować Sławkowi. Hania zniesmaczona szepnęła tatusiowi do ucha:
- Tatusiu, dlaczego ciocia Madzia karmi wujka Sławka?"

Olo rozmawia z Hanią w czasie modlitwy o niebie. Razem zastanawiają się, co trzeba robić, by się do niego dostać. Po kilku wymienionych rzeczach Hania krzyczy przerażona:
- Tatusiu, szybko, musimy powiedzieć o tym cioci Julii, bo ona nie słucha babci i dziadzia!!!


Niech Pani uważa...

"Niech Pani uważa, tam leży psie gówno..." - powiedział do mnie przechodzień. A że słuchałam przez słuchawki muzyki, poprosiłam, aby powtórzył...
Dobry człowiek... cóż zasłuchana w muzykę mogłabym w coś wdepnąć...
Ale niezwykłym dla mnie było to, że mi o tym powiedział... Jakoś tak szłam i zastanawiałam się nad faktem, że no tak, Plymouth należy raczej do zasranych miast. 
Co mam na myśli? 
A no to, że idąc na spacer, powiedzmy 2 - 3 km raczej natkniemy się z jeden raz na psią kupę. W porównaniu do polskich realiów, Plymouth wypadłoby świetnie, jeśli chodzi o czystość. Ale, że jest zamieszkane w dość sporej mierze przez ludzi średniej klasy (średnie zarobki, średnie wykształcenie, średnie IQ, średni poziom życia, średnia świadomość tego, co się dzieje i po co, itd), to niestety takie rzeczy spotyka się częściej niż w takim Truro, Exeter czy małych miasteczkach w Parku Dartmoor.

Wspominam ten temat też dlatego, że mam dzieci, z czego jedno jest niepełnosprawne  i to w takiej mierze, że nie ma pojęcia, co to jest psia kupa, i że się tego nie dotyka, a tym bardziej nie smakuje. A w parku, czy gdziekolwiek na trawie nie byłoby szans, by ją upilnować. I z tego powodu cieszę się, że przyszło mi żyć w Anglii. I choć chodniki w Plymouth czasem są ozdobione tym czy tamtym, to jednak parki są czyste i jedynym problemem jest to, czy trawa jest wystarczająco sucha by usiąść...

Pamiętam osiedle w Katowicach gdzie Asia chodziła do przedszkola. Była wiosna i śnieg zszedł odkrywając całe bogactwo psiej natury i ich właścicieli... Zawsze, oprócz czasu studiów, mieszkałam na wsi i powiem szczerze, że do tego mojego odkrycia nie miałam pojęcia jak wielki jest to problem w polskich miastach..

A tak niewiele potrzeba... wyrozumiały właściciel i woreczek... Psiarą nie jestem, nie byłam i chyba nie będę, ale rozumiem, że człowiek może tak bardzo kochać zwierzęta, że czyni z nich członków rodziny. A skoro po sobie i po swoich dzieciach sprzątamy, to powinniśmy to również robić za tych naszych milusińskich, którzy nie są wstanie tego zrobić sami.


W nawiązaniu do zdjęcia dodam, że w Plymouth mandat za nie posprzątanie za swoim psem wynosi 1000 funtów... Trzeba tylko kogoś złapać... Myślę, że 5000zł nauczyłoby niejednego lenia czystości.

wtorek, 29 stycznia 2013

Wielka BABA...

Moja mała baba rośnie. Dzisiaj ma szóste urodziny... zleciało...
Choć przyznać muszę, że tamten czas to trochę jakby z innej bajki. Nie wiem w co trudniej uwierzyć, czy w to, że kiedyś była zdrowym dzieckiem, czy w to, że przytrafiło jej się to wstrętne choróbsko...

Z dnia na dzień staje się większa, cięższa i zazwyczaj rodzice i dziadkowie cieszą się z tego. Dla nas to są kolejne kilogramy do dźwigania. Ale co tam, słodko-wściekły ten ciężar. Ale niewątpliwie nadrabia urodą, na którą wszyscy zwracają uwagę. Tego jej choroba nie zabrała. Asia jest śliczną dziewczynką.

Rano śmiała się jak jej śpiewałam "100 lat", pewnie i tak niewiele z tego zrozumiała - po prostu lubi jak jej śpiewam. Za to Hania była niezmiernie zaskoczona. (Że co, że Asi urodziny, a czemu dzisiaj, a ile ma lat, a czy będzie tort). Tort będzie, i to najlepszy na świecie, ale dopiero w sobotę, bo wtedy zjadą się goście.
Przejęta tą informacją pobiegła do swojego pokoju i wróciła z własnoręcznie zrobionym prezentem! Jak to Hania, wystarczy jakiś stary karton, kredki, klej, brokat i jej głowa pełna pomysłów.

A Wy moi drodzy, jeśli chcecie jej zrobić prezent, to możecie zagłosować na bloga. Niech świat dowie się o Asi...

SMS o tresci A00005 na nr 7122, koszt 1,23zl

Będziemy bardzo wdzięczni, a głosować można do końca stycznia, czyli jeszcze tylko dwa dni!

Udostępniajcie proszę, niech prośba ta idzie dalej i dalej.









poniedziałek, 28 stycznia 2013

La lingua l'italiana...

To prawda i niektórzy z Was wiedzą o tym, że kocham język włoski, kuchnię włoską, kulturę, miasta, zabytki... Jeszcze na studiach zaczęłam spełniać swoje marzenie i w krakowskim Włoskim Instytucie uczyłam się włoskiego, potem w Katowicach, aż w końcu w samych Włoszech, w ich najbardziej niesamowitej części - Pulii. Im więcej się go uczyłam, tym bardziej chciałam go umieć. Ale "przyszła" ciąża, a potem wyjazd do Exeter i pojawienie się Asi, więc zrezygnowałam z dalszej nauki. A potem była druga ciąża, choroba i rehabilitacja Asi i jakoś nie mogłam wrócić do swojej miłości. A potem przydarzył nam się wyjazd do Toskanii i wszystko odżyło. Ależ się wściekałam na siebie... gdyż tyle zapomniałam, ale i tak mniej niż myślałam. Więc sobie wtedy postanowiłam, że kiedyś musi nastąpić powrót do nauki języka. 
I w końcu się nadarzył!!! 
Asia w szkole, Hania w przedszkolu a ja w domu... Przeszukałam internet, sprawdziłam oferty kursów i znalazłam... Zastanawiałam się tylko jaki powinnam była wybrać poziom. Skończyłam na zaawansowanym, ale to było 6 lat temu. Ambicja nie pozwoliła mi zejść poniżej. Stwierdziłam, że spróbuję, że będę dużo w domu powtarzać i nadgonię. A poza tym biorąc pod uwagę lingwistyczne zdolności Anglików, pomyślałam, że nie powinno być strasznie trudno.
I zaczęłam kurs we wrześniu...
Tak się zastanawiałam idąc na pierwszą lekcję, kim będą moi nowi koledzy - przedpołudniowa pora to taka nijaka, zwłaszcza dla pracujących. Ups... zaskoczona, to mało powiedziane... 7 osób w klasie - super, zaniżyłam średnią wieku tak do... 50 lat??? Dwójka moich kolegów, raczej dobrze po siedemdziesiątce, z aparatami słuchowymi, kolejny chyba trochę chorowity, jakby po wylewie, reszta w wieku moich rodziców. Hm... będzie wesoło... taaa, nie ze mną. Jak się okazało, nauczycielka cały czas mówiła i wyjaśniała wszystko po angielsku, wszystkie polecenia również po angielsku, a trzeba je zrobić po włosku... Mamma Mia!!! Myślałam, że mózg mi się zapali!!! Dawno nie miałam tak wielkiego wysiłku intelektualnego. Blokady nie do przejścia. Coś podobnego ma mój stary laptop, jak się zawiesi, to tak wisi i wisi dopóki go całkowicie nie odłączę od wszelkiego zasilania. Z czasem mój umysł zaczął sobie radzić i jakoś tam przeskakiwał z angielskiego na polski, potem z polskiego na angielski... Tak bezpośrednio to rzadko... A poza tym wyjaśnienia gramatyczne po angielsku wyglądają zupełnie inaczej jak po polsku. 
Tak, poniedziałki od września należały zdecydowanie do bardzo ciężkich i niezmiernie pracowitych... potem już było z górki.

Dzisiaj było ostatnie spotkanie  - w końcu!!!  Gdzieś się ta moja miłość zagubiła... za trudna w tych angielskich deszczowych warunkach... Na razie nie wracam do niej, no chyba, że na kursie we Włoszech...

Trochę język odświeżyłam, nie tak jak liczyłam, ale zawsze to coś. A poza tym odkryłam coś zabawnego. Otóż jestem w posiadaniu świetnego, starego słownika. Niestety nie mój, pożyczony bezterminowo (niestety mam tylko część włosko-polską), ale właściciel zapomniał o czymś, zostawił w środku małą karteczkę. I zawsze jak ją widzę, to na wspomnienie tej osoby uśmiech pojawia się na mojej twarzy...

Oto ona, mała karteczka... i słownik.


Ps. a moich drogich staruszków nie przestanę podziwiać!!! Chciałabym mieć w sobie tyle siły i pasji gdy będę w ich wieku...

czwartek, 24 stycznia 2013

Konkurs Blog Roku 2012

Dużo i długo zastanawiałam się nad wzięciem udziału w konkursie na Bloga Roku 2012...
Powód? O ile dobrze pamiętam, w 2010 roku w swojej kategorii wygrał blog młodej dziewczyny, która już niestety nie żyje, W zeszłym roku wysokie miejsce zajął blog ojca, który pisał o walce o zdrowie swojego synka - niestety chłopczyk w maju zmarł. I gdy tak sobie myślę, o tym konkursie, to boję się, że... No właśnie, ale przesądna raczej nie jestem.
Pomyślałam sobie, że historia Asi trafi do kolejnych osób. Może jest ktoś, kto przeżywa to samo, co my i nie wie od czego zacząć. Może znajdzie jakieś wskazówki, podpowiedzi jak rehabilitować, gdzie szukać pomocy i jakiej. W końcu, w ciągu ostatnich lat staliśmy się ekspertami w naszej własnej dziedzinie...

I z tego to powodu zdecydowałam się kolejny raz wziąć udział w konkursie.

Zapraszam do głosowania... i z całego serca Wam dziękuję.

Głosować można przez wysłanie SMS o treści A00005 ( A cztery ZERA PIĘĆ, oczywiście bez spacji) na numer 7122

Całkowity koszt to 1,23zł, a fundusze zebrane z wysłanych SMSów zostaną przekazane na cel charytatywny, w tym roku na obozy integracyjno-rehabilitacyjne dla dzieci z ubogich rodzin i dzieci niepełnosprawnych.
Serdecznie zapraszam do głosowania. Niech świat dowie się o mojej Asi... A może uda się przejść do kolejnego etapu...

Z jednego telefonu można wysłać więcej niż jeden sms, ale tylko na jeden blog.

wtorek, 22 stycznia 2013

Zagubiony post... niespodzianka od Petit Coco

Trochę zeszło mi z napisaniem tego krótkiego postu... a to zdjęcia się zapodziały, a to komputer zawiesił, a to nie miałam siły... ale w końcu...
Hania, w związku z Dniem Babci i Dziadka zapytała mnie, kiedy będzie jej święto... No i przypomniało mi się, że nadal czeka mnie opisanie tej niespodzianki... Otóż zupełnie niespodziewanie dziewczynki w zeszły Dzień dziecka zostały obdarowane przez PETIT COCO (gorąco polecam ten sklep) uroczymi maskotkami. Jak tylko je zobaczyły, od razu przypadły im do gustu... Szczególnie Asi, gdyż kontrasty bardziej przyciągają jej uwagę.

Bardzo dziękujemy jeszcze raz...





poniedziałek, 21 stycznia 2013

Z dedykacją dla babci Frydzi...

Włączam komputer, wchodzę na fb a tu cudne zdjęcie mojej babci... Cóż, zaraz mi zarzucą; "Nie tylko Twojej" - sporo nas, by tak ją nazywać.
I nie mogłam się oprzeć... muszę ją pokazać światu!!!
Babcia Frydzia to kawał historii... polskiej i ukraińskiej...
Babcia Frydzia to najlepsze na całym świecie ruskie pierogi!!!! Ktoś powie: "akurat"..., jak nie spróbuje to się nie dowie. A Ci, co spróbowali na pewno nie zaprzeczą...
Babcia Frydzia to najlepsza instytucja opiekuńczo - wychowawcza: 7 swoich dzieci, 26 wyprzytulanych i wycałowanych wnucząt oraz 16 wyrozpieszczanych prawnucząt. Mam nadzieję, ze dobrze policzyłam, i że nikogo nie pominęłam.

Babcia Frydzia jest najfajniejsza!!!


czwartek, 17 stycznia 2013

Zima w Plymouth

Podczas gdy Polska została zasypana białym puchem, w Devon i Kornwalii cieszymy się całkiem łagodną zimą. Nie znaczy to, że jest ciepło. Poranki są raczej mroźne i lepiej być zaopatrzonym w rozmrażacz do szyb, bo ciężko byłoby zdrapać wcale nie cienki lód. W ciągu dnia, jak to w Anglii trochę wiatru, trochę deszczu, ale ostatnio dość sporo słońca. Więc się ciszymy i spacerujemy. Śnieg jest tutaj katastrofą i nawet nie chciałabym, aby spadł. Ale bardzo tęsknię za białą zimą. Białą a nie szarą i mroźną a nie ciapatą. 
Jeszcze miesiąc... I witaj Orawo!











środa, 9 stycznia 2013

Narty, narty, narty...

I choć już tydzień temu wróciliśmy z Polski, to nadal wspominamy i chwalimy się naszym wypadem na narty. A właściwie to wypadem na snowboard w przypadku Ola i na narty - PO RAZ PIERWSZY W ŻYCIU -  w przypadku Hani. Dla mnie był to wypad na gonienie z górki, pchanie pod górkę, wnoszenie, dźwiganie, pocieszanie, motywowanie i co tam jeszcze. A wszystko to sprawiało, że pot dosłownie spływał po mnie całymi strugami.
Stęskniliśmy się za prawdziwą zimą, ale tym razem najbardziej zależało nam, by w końcu i Hania poczuła miłość do sportów zimowych. Zapięliśmy jej narty na nogach i dziecko poszło w tany. Balans i poczucie równowagi miała rewelacyjne. Aż inni patrzeli na nią z podziwem. Cóż, największy problem był z wyciągiem, tzw. "wyrwi rączka" była na prawdę dla niej trudna, ale z moja pomocą jakoś udało nam się wspiąć nieco pod górkę. W dół natomiast moje dziecko nie miało żadnych problemów. Dawaj i na krechę!!! Początkowo biegłam obok niej trzymając za kaptur, by przypadkiem w coś lub kogoś nie wjechała, ale potem puszczałam ją z góry - na dole łapał ją Olo. Ale, że takie zjeżdżanie nie nauczy jej prawdziwej jazdy, Olo postanowił wymienić jedną deskę na dwie i wziął ją ze sobą na sam szczyt góry i stamtąd powoli razem jechali tzw. pługiem. Hani reakcja??? Krzyk i złość, bo ZA WOLNO!!!









Kolejny raz będzie jeździć z instruktorem... Przynajmniej nie będzie na niego krzyczeć...

wtorek, 8 stycznia 2013

Historia biegnącego lwa

- Mamo, wytnij mi lwa...
- Nie wiem czy potrafię, spróbuję...
- Ale nie leżącego, tylko biegnącego...
- Biegnącego chyba nie potrafię...
Hania poszła do taty, który się uczył.
- Tato, wytnij mi biegnącego lwa.
-??? Hm... To może jak skończę, znajdziemy takiego w internecie i spróbujemy podobnego wyciąć z papieru?
Hania pomyślała chwilę i wróciła do mnie.
- Mamo, wytnij mi duże koło.
Wycięłam. Po chwili...
- Mamo, wytnij mi duży trójkąt.
Wycięłam. Po chwili...
- Mamo wytnij mi jeszcze jeden trójkąt, a potem jeszcze jeden.
Wycięłam. Po chwili...
- Mamo wytnij mi jeszcze takie same trójkąty.
Wycięłam. A Hania  zniknęła na 5 minut.
W końcu wróciła i ...........................................

TA-RA!!!! W rączkach trzymała ... BIEGNĄCEGO LWA!!!

Oto ON!!!




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...