Ten blog będzie o nadziei, która pozwala żyć, która pomimo ran zadanych przez los podnosi i każe iść przed siebie. Ten blog będzie o rodzinie, której coś cennego zostało zabrane w Boże Narodzenie, ale też coś zostało podarowane. To będzie historia małych cudów.
"Nie płacz w liście nie pisz, że los Ciebie kopnął nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia Kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno Odetchnij, popatrz Spadają z obłoków małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju i zapomnij, że jesteś, kiedy mówisz, że kochasz" ks. Jan Twardowski
W czasie pobytu Australijczyków nie obyło się bez rywalizacji - sportowej oczywiście. Mój tata często proponuje swoim gościom strzelanie z wiatrówki... taki rodzaj relaksu z uspokajającym działaniem, no chyba, że ktoś za bardzo chce wygrać, ale lepiej żeby nie chciał...
Zawsze z lekkim stresem biorę do rąk wiatrówkę... nie żebym się bała, tylko dlatego, żeby się nie skompromitować...
I tym razem szczęście, wiatr i spokój sprzyjały mi... kamień z serca spadł. Od kilku lat myślę, aby strzelać tak dla sportu i zdrowia (tak, dla zdrowia... zawsze to można wystrzelać tych, którzy działają na nerwy, co nie? Ale tak serio, to jest to świetny reduktor stresu). Może się porozglądam za jakąś strzelnicą???
A przechodząc do sedna to wyglądało to tak:
Była też nagroda!!! Wycieczka do lasu (tam, gdzie zwykłym śmiertelnikom nie wolno już wjeżdżać, no chyba że ze specjalną przepustką). Moi rodzice kilka godzin wcześniej zawieźli zwierzętom pokarm (w tym okresie jeszcze trzeba je dokarmiać) więc doskonale wiedzieliśmy, w którym miejscu mamy szansę zobaczyć sarny. Oczywiście tym razem mieliśmy je na oku, a nie na muszce...
Więc były zwierzęta, było zwiedzanie szałasu i była jeszcze jedna miła niespodzianka, której wcześniej, ze względu na opady śniegu, nie mogliśmy pokazać naszym Australijczykom... KROKUSY
Wcale nie pojedyncze, ale takie średnie poletko. Oczywiście daleko mu do Polany Chochołowskiej, ale cóż, pogoda spłata figla i góry były nadal przysypane białym i na dodatek świeżym puchem.
I wspomniany szałas... niektórzy z Was go pamiętają...
Wiosna na Kasprowym nie zaczyna się w marcu... nawet na początku kwietnia wygląda bardzo zimowo... ale tak to już tam jest. Na właściwą pogodę polowałam kilka dni. Aby Australijczycy mogli coś zobaczyć i aby za bardzo nie zmarzli nie spieszyliśmy się i opłacało się. Trafiliśmy na prawie bezwietrzną pogodę z odrobiną słońca pomiędzy chmurami. Widząc dzień wcześniej Krupówki, nie spieszyliśmy się i nie zamawialiśmy biletów przez internet (i tak są droższe o 20zł za osobę).
I dobrze zrobiliśmy, bo nie było kolejki (nasz czwórka to był już tłum) i najbliższym wagonikiem pognaliśmy w górę. Oczywiście jak zawsze widok był niesamowity, zwłaszcza, że w dole widać było nartostradę i pomykających na niej narciarzy (tu włączała się zazdrość i tęsknota za nartami). Zbiegiem okoliczności w wagoniku jechali z nami narciarze z Newquay, stolicy angielskiego surfingu oddalonej o jakąś godzinę od Plymouth.
Tatry dla mnie, to takie miejsce, gdzie odczuwam prawdziwą wolność. Gdzie jest się w samym centrum natury (oczywiście pomijam kwestię komercji na wysokości 2000m n.p.m - która to bywa miejscem przyjemnym jak i wyprowadzającym człowieka z równowagi).
Tatry to również moje wspomnienia: wspólnych i samotnych wypraw, rozmów i rozmyślań, przypadkowych spotkań i tych zaplanowanych (ze Stwórcą).
Na szczycie było ponad 2m śniegu i sporo narciarzy (ach, jak serce zazdrościło_. Karolinę ubraliśmy odpowiednio do warunków, inaczej w tych swoich trampkach nie zaszłaby za daleko, albo wręcz przeciwnie... ślizgiem w dół do samych Kuźnic.
Z Kasprowego wybraliśmy się na spacer w stronę Świnicy. Odczuwane w pierwszym momencie zimno zamieniało się w przyjemne ciepło zmęczenia. Szliśmy tak długo, jak długo nam na to pozwalał szlak. Dalej można było się przedzierać ze specjalnym sprzętem i najlepiej w grupie.
A potem był odpoczynek i podziwianie, czyli mistyczna rozmowa z samym Stwórcą.
Był też odpoczynek we wspomnianej komercji na wysokości 2000m n.p.m. Gorący grzaniec galicyjski wprowadził nas w stan błogostanu...
Australijczykom za bardzo nie pozwalaliśmy na odpoczynek, choć ten dzień można zaliczyć do tych relaksujących. Jako, że pogoda nadal była w kratkę - trochę słońca, trochę śniegu, trochę wiatru, zdecydowaliśmy się na Krupówki... Tak, pewnie pękacie ze śmiechu, ale Krupówki maja swój niesamowity urok, zwłaszcza gdy są puste... to niesamowite, ale chyba nigdy wcześniej nie spacerowałam tam tak spokojnie, bez obawy, że porwie mnie tłum procesji zmierzający we wszystkich możliwych kierunkach.
Pustka umożliwia podziwianie architektury, dostrzeganie tego, co zazwyczaj jest przysłonięte. I spokojnie można robić zdjęcia...
Niesamowite te pustki, prawda?
No, ale nie obyło się bez hmmm... "komercji"... zdjęcie zrobione tak szybko, że "biznesmeni" się nie zorientowali, choć straszliwie namawiali na zdjęcia...
Dla Karoliny i Johna niesamowitym doświadczeniem był widok padającego śniegu (pierwszy raz w życiu) oraz chodzenie po nim, rzucanie śnieżkami oraz samo odczuwanie zimna, które wcale nie było takie zimne.
Oczywiście nie obyło się bez... smakowania OSCYPKÓW
Po Krupówkach udaliśmy się w kierunku Bukowiny Tatrzańskiej... Tam czekała prawdziwa niespodzianka na naszych Australijczyków... Wiedzieli, że jedziemy na basen, ale nie wiedzieli, że będziemy się wygrzewać w ciepłej wodzie na zewnątrz, gdzie temperatura była w granicach zera. Nie wiedzieli też, ze będziemy pływać w jaskini, że będziemy się masować w bulgotniku oraz, ze będziemy się ścigać w wodnej rynnie. Byli pod wielkim wrażeniem bukowiańskich term, a to przecież tylko jedne, z kilku dostępnych na Podhalu.
Auschwitz-Birkenau - po odwiedzeniu tego miejsca człowiek pozostaje bez słów... i boi się, by go nie zapytano o wrażenia. Byłam tam trzeci raz (pierwszy z ósmej klasie, następnie w pierwszej liceum, gdy nagrywaliśmy film "Kwiecień Miesiącem Pamięci Narodowej) i za każdym razem pozostaję jedna myśl: NIE WIERZĘ...
John i Karolina sami poprosili nas o tę wizytę. Nie poszukiwali w Polsce rozrywek, chcieli po prostu zobaczyć kraj, taki jaki jest, z całym swoim bogactwem. Olo nigdy tam nie był, ja zdecydowałam się, że jednak kolejny raz spróbuję.
Pierwszy raz w życiu o obozie usłyszałam w przedszkolu lub w szkole kl 1-3 (nie pamiętam dokładnie, za to wiem, w którym budynku i w której sali i gdzie siedziałam) - co za głupota pedagogiczna!!! Do dzisiaj pamiętam to spotkanie... W Jabłonce mieszkała pani Marta Jabłońska, która przeżyła Oświęcim i to ją zaproszono, by podzieliła się przeżyciami. Nie pamiętam nic z tego, co mówiła. Pamiętam tylko jej rękę z numerem, jej płacz i moje oraz innych dzieci zdziwienie, dlaczego pani ta płacze i dlaczego płaczą nauczycielki. Panią Jabłońską zapamiętam do końca życia, widywałam ją czasem, umarła gdy byłam w liceum.
Naszemu zwiedzaniu sprzyjała pogoda - śnieg, zimny wiatr, czasem słońce - wszystko to jakby chciało przybliżyć nasze wyobrażenia o tym, czego doświadczali tam ludzie.
Ogrodzenia w Auschwitz wydają się nie do pokonania, a jednak niektórym udało się uciec, jednego byłego więźnia miałam okazję wysłuchać w czasie spotkania z uczniami LO w Mikołowie, gdzie pracowałam.
O ile Oświęcim przeraża, to w Brzezince człowiek przestaje mówić... To, co zawsze najbardziej mnie przerażało, to rampa i tory... jakiś taki symbol obozu, obecny w każdym filmie o holokauście, o obozach koncentracyjnych.
Zawsze gdy myślę o wojnie, to się zastanawiam, co ja bym zrobiła na miejscu tych matek z dziećmi... Czy tak jak niektóre w komorze gazowej trzymałabym je jak najdalej od gazu z nadzieją, że przeżyją, czy raczej poszłabym za radą "kapo", by jednak wszystko skrócić i być najbliżej???
Wojna mnie przeraża, przeraża mnie ukrywanie się, przeraża mnie ucieczka - czy byłabym w stanie z dwójką dzieci? (Sama, bo pewnie mąż byłby na froncie...). Zastanawiam się, czy bym się po prostu poddała, czy żyłabym nadzieją, że to się kiedyś skończy? Moje babcie i dziadkowie przeżyli, więc była jednak szansa na przetrwanie w piekle (i tutaj muszę to napisać... denerwuje mnie jak wielu Polaków narzeka na obecną sytuację w Polsce, na rząd, na nauczycieli, na systemy, na gospodarkę i na co tam jeszcze... bądźmy wdzięczni, że nie musimy dzielić doświadczeń naszych dziadków...że możemy wybierać kupując to samochód, to mieszkanie, to ubrania... oni mieli tylko jeden wybór przeżyć lub nie, a jeśli przeżyć to jak i za jaką cenę).
Krematorium, którego nie zdążono zniszczyć
Rampa i tory...
Filmy:
1. "Być kobietą w Birkenau"
2. "Ucieczka z Auschwitz"
3."Rotmistrz Witold Pilecki - ochotnik do Auschwitz"
4. Inny film o Pileckim - "Śmierć rotmistrza Pileckiego"
Więcej o obozie na stronie wikipedii, cytat poniżej:
Nazwy Auschwitz i Birkenau są niemieckimi odpowiednikami polskich nazw Oświęcim i Brzezinka, stosowanymi po agresji Niemiec na Polskę w 1939 r. i aneksji tych ziem przez III Rzeszę[4], gdy Oświęcim znalazł się administracyjnie w powiecie bielskim (Landkreis Bielitz)rejencji katowickiej (Regierungsbezirk Kattowitz) prowincji Górnego Śląska (Provinz Oberschlesien). W 1940 r. na tych terenach władze niemieckie utworzyły obóz przeznaczony początkowo do osadzania więźniów politycznych i opozycji, głównie Polaków. Rozbudowywany był potem stopniowo w główne miejsce masowej eksterminacji około miliona Żydów z całej Europy, a także wielu Polaków, Romów, jeńcówradzieckich oraz ofiar innych narodowości.
Głównymi obozami zespołu były:
Auschwitz I (Oświęcim I) – pierwszy obóz, głównie pracy przymusowej, pełniący również funkcję centrum zarządzającego dla całego kompleksu;
Auschwitz II – Birkenau (Brzezinka), początkowo obóz koncentracyjny, potem także obóz śmierci wyposażony w komory gazowe i krematoria;
Auschwitz III – Monowitz (Monowice), obóz pracy przymusowej w fabryce Buna-Werke koncernu IG Farben."