"Nie płacz w liście
nie pisz, że los Ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
Kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno
Odetchnij, popatrz
Spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij, że jesteś, kiedy mówisz, że kochasz"

ks. Jan Twardowski


















środa, 29 czerwca 2011

miłość siostrzana

Miłość siostrzana i w ogóle miłość rodzeństwa jest takim ciekawym zjawiskiem, gdzie jest miejsce na zaufanie, wierność, ale też i na rywalizację, zazdrość, bicie, kopanie, gryzienie. Ale jest to miłość piękna, jedyna w swoim rodzaju, od początku do końca wyjątkowa. Na co dzień mam okazję ją obserwować i w niej uczestniczyć jako mama. 



Bratu czy siostrze, bez zastanawiania oddałoby się krew, szpik kostny, kawałek wątroby czy nerkę. Są sytuacje, kiedy powołuje się do życia dzieci, by ratowały swoje rodzeństwo. I myślę, że nie są one mniej kochane. Cały świat ocenia czy to dobrze czy źle z moralnego punktu widzenia (i ma takie prawo a wręcz obowiązek), ale często nie widzi się tej wielkiej miłości w rodzinie, a zwłaszcza między tymi dziećmi, dla których te pytania ludzkości się nie liczą, bo najważniejsza jest ta druga osoba, bo miłość jest po prostu ponad tym wszystkim.

Wesoły tandem - kiedyś Asia z przodu, a od jakiegoś czasu to Hania dowodzi


Też i my zastanawialiśmy się, jak to będzie. Jakie życie będzie miała nasza Hania u boku niepełnosprawnej siostry??? Dla nas sytuacja choroby była niepojętym zaskoczeniem i chyba nadal jej nie akceptujemy, może dlatego jeszcze walczymy... Każde z nas żyło w rodzinach, w których nie było osób niepełnosprawnych, więc oboje wiemy o ile ciężej jest, gdy się coś takiego dźwiga na i w swoich ramionach. Hania natomiast jest w tej sytuacji od samego początku - dosłownie, gdyż poczęła się kilka dni przed zachorowaniem Asi. Hania nie zna innego życia, nie zna innej Asi, jak tylko tą, którą zobaczyła w szpitalnym oknie zaraz po swoich narodzinach. I taką ją pokochała.
Między dziewczynkami od samego początku rodziła się niesamowita więź, chciałby się powiedzieć symbioza. Asię rozśmieszał płacz Hani, natomiast gdy to ona płakała, uspakajała się natychmiast, gdy zobaczyła Hanię. Gdy ćwiczyliśmy z Asią polecenie "Daj buziaka", nam czasami go odmawiała, Hani nigdy. Zawsze składała usta w dziubek i szukała ust Hanusi. Dziewczynki obserwowały się nawzajem i z początku to Hania naśladowała Asię. Teraz to Hania jest głównym motorem napędowym rozwoju Asi.



Nasze małe siostry uwielbiają swoje towarzystwo, lubią przebywać w tym samym pomieszczeniu. Raczej nie bawią się razem a obok siebie, choć czasem można zauważyć między nimi wiele interakcji, od wspólnego śmiechu po krzyki i płacz przy wyrywaniu sobie zabawek.



Po przyjściu na świat Hani, Asię przeprowadziliśmy do drugiego pokoju, gdyż czasem budziła się w nocy i coś tam mruczała przerywając bezcenny sen rodziców. Na Hanię natomiast działało to jak kołysanka, więc za kilka miesięcy poszła w ślady siostry. Do tej pory śpią w jednym pokoju i są z tego powodu bardzo zadowolone, czasem nie zasną bez siebie i wyczekują aż ta druga do niej dołączy. Z początku gdy budziły się rano, stawały w swoich łóżeczkach i patrzyły na siebie coś tam wołając w swoim języku. Teraz co rano Hania wychodzi przez otworek w łóżeczku, włącza Asi bajkę (słuchowisko) a  następnie wrzuca jej do łóżeczka ulubione zabawki, a czasem nawet i sama wskoczy by się z nią poprzytulać.



Jest w rodzeństwie taka prawidłowość, że starszy opiekuje się i pomaga przy młodszym. W naszej rodzinie ta prawidłowość jest zaburzona. Jest po prostu na odwrót. To Hania stała się tą starszą siostrą, która podaje pampersa i chusteczki, czasem sama chce przebrać Asię lub przynajmniej powycierać chusteczką i posmarować kremem. To ona woła gdy Asia weźmie do ręki coś, czego nie powinna, lub gdy usiądzie tam gdzie mama nie pozwala. To ona karmi Asię jedzeniem, którego sama nie chce zjeść i to ona, gdy dostanie coś od kogoś domaga się, że "dla Asi też". Hanusia, choć malutka jeszcze, to dobra z niej "starsza" siostra. A Asia odwdzięcza się jej za tą miłość najlepiej i najpiękniej jak tylko potrafi...

Haniutek w wielu odsłonach
siostry obecnie... coraz bardziej razem



poniedziałek, 27 czerwca 2011

Kolejna wiosna...

Wiosna 2009 roku przywitała nas obdarzając kolejną dawką nadziei. Od marca Asia w końcu zaczęła chodzić. Oczywiście nie sama, ani nie na dalekie dystanse, ale za naszą rękę i tylko kilka kroczków. Dla nas to było wielkie wydarzenie, na które tyle się naczekaliśmy... Zaczęło się od jej samodzielnego poruszania po łóżeczku. Długo się opierała, nie chciała chodzić na nogach tylko  po swojemu, na kolanach i pupie, aż w końcu krok za krokiem. W takiej sytuacji fizjoterapeuci w końcu mogli zmienić ćwiczenia...
Asię zaczęło też interesować wszystko to, co ją otaczało. Jak zwykłe, zdrowe dziecko... Trzeba było uważać, co się zostawia na stole, meblach, w niskich szufladach. Asia ściągała wszystko, co było w zasięgu jej ręki. Zaczęła wyciągać rzeczy z szuflady, otwierać przymknięte drzwi. Dziecko roczne potrafi to robić, a Asia miała już skończone dwa... ale i tak cieszyliśmy się z takich drobnostek.
W kwietniu Asia miała badania na neurologii w Chorzowie. W takich sytuacjach za każdym razem drżeliśmy, nie tylko obawiając się wyników, ale też i tego, że to kolejna narkoza, więc i jakieś ryzyko. Asia wszystko dzielnie zniosła, a wyniki nie tylko nas zaskoczyły, ale i naszą lekarkę. Były lepsze niż poprzednie. EEG wykazało mniej napadów, a rezonans magnetyczny... cóż, mózg był zniszczony, ale nie było dziur, nigdzie nie gromadziła się woda, nie było ucisków.


Po zimowych chłodach można było w końcu rozpocząć sezon wycieczkowy. Kto by wytrzymał z dwójką dzieci niedzielne popołudnie w domu??? Rozpoczęliśmy od pobliskiej Pszczyny i rezerwatu żubrów. Tam zawsze jest fajnie i ciekawie. Nasz maleńki terrorysta był wszystkim bardzo zainteresowany, a Asia spokojnie siedziała w wózku i rozkoszowała się ciepłem słonecznych promieni.

z żubrami i Sterniskami

Nasza kolejna wyprawa, nieco odleglejsza, dotyczyła Pustyni Siedleckiej na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Nigdy tam wcześniej nie byłam, więc tym większe było moje zaskoczenie. Bardzo urokliwa pustynia, w sam raz na niedzielny piknik z rodziną. Dla Hani było to pierwsze spotkanie z piaskiem. Od razu jej się zabawa spodobała, a Asia... cóż, pojadła piachu, pogrzebała w nim troszkę nóżkami i rączkami. Ogólnie była zadowolona.

odkrywanie właściwości piasku na pustyni

Ostatnią, ale najbardziej wyjątkową "wyprawą", było spotkanie z Arkiem, naszym przyjacielem, w czasie Mszy prymicyjnej naszego wspólnego przyjaciela Wojtka. Wrażeń było co niemiara, bo jak się później okazało, nie tylko Arka tam spotkaliśmy, ale też i Kudłatą z małą Zuzią, i Ojca Wojciecha i Gumów - wszyscy to nasi drodzy przyjaciele, w którymi związaliśmy się w czasie studiów w Krakowie. Tak dobrze jest się spotkać od czasu do czasu i nie tylko powspominać tzw. stare dobre czasy, ale też i zaplanować kolejne spotkania w doborowym towarzystwie (w naszym przypadku często w jezuickim towarzystwie).

z wujkiem Arkiem

Oczywiście to nie koniec wiosennych wycieczek, było ich więcej, ale te były wyjątkowe i to właśnie nimi się dzielimy.

środa, 22 czerwca 2011

Boże Narodzenie i zima i pierwszy śnieg w życiu dziewczynek

I tak nadeszła zima...i Boże  Narodzenie... Mój Boże, jak ciężko o tym pisać... Ludzie z radością czekają na ten piękny rodzinny czas a do mnie powracają wspomnienia sprzed roku, jakże bolesne, kiedy zupełnie sami w obcym miejscu, wśród obcych ludzi nie mieliśmy sił na nic... oprócz płaczu. Jeśli najlepsi lekarze w południowo-zachodniej Anglii nie wiedzą co się dzieje z Twoim dzieckiem - co możesz zrobić? Nic, nawet płaczu w modlitwę nie da się zamienić. Człowiek najchętniej by przespał to czekanie... A potem będzie jeszcze gorzej.
Tego roku na Pasterkę nie poszłam, to byłoby za dużo... zwłaszcza, że doskonale pamiętam, że wtedy kiedy myśmy się zalewali łzami, nasz przyjaciel O. Wojciech modlił się w czasie Pasterki wraz z całym po brzegi wypełnionym kościołem we Wrocławiu. Nie pamiętam też czy w następnym roku w końcu poszłam, i czy w kolejnym też. Nie mogę sobie nic przypomnieć - jak to łatwo się usuwa pewne wspomnienia???
Ale Boże Narodzenie to nie tylko powrót tych przykrych wspomnień, to też szansa, by zobaczyć jak wiele się wydarzyło...choć człowiek to ma już tylko jedno wielkie marzenie... Na szczęście mamy Haniutka, który daje nam tyle radości i wytchnienia... nasza mała terapeutka. Tak więc były też i radości... Wigilia w dużym gronie u rodziców Olka, a reszta Świąt u moich w górach... Tu czekała na nas niespodzianka... prababcia Frydzia...

kobieco i rodzinnie

W górach jest pewne to, że na Boże Narodzenie jest śnieg. Tak i tym razem było. Dziewczynki, a przede wszystkim Asia, miały frajdę i mnóstwo nowych doświadczeń związanych ze śniegiem.


Asia całkiem nieźle czuła się w nowych miejscach, choć nadal musieliśmy wozić ze sobą plastikowego konia na biegunach, który pomagał jej w pierwszych minutach, by poczuć się bezpiecznie i swojsko.


Znalazł się też czas na wytchnienie w samych górach na Gubałówce. Tam, w czasie ferii zimowych spędziliśmy miłe 4 dni, z dziewczynkami i bez nich - w końcu babcia z dziadziem blisko więc zawsze można było dzieci podrzucić, by spędzić trochę późnowieczornego czasu w zakopiańskich knajpkach, przy żywej muzyce i przy żywym ogniu. Tu z czystym sercem mogę polecić noclegi u Państwa Styrczula, czysto, przyjemnie, smacznie i ciepło pod każdym względem. http://www.gubalowka.z-ne.pl/

A potem nadeszła wyczekiwana wiosna...

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Efekty fizjoterapii

Pół roku po powrocie do Polski, czyli po  półrocznej intensywnej fizjoterapii, można już było mówić o bardzo dużym postępie jaki Asia zrobiła w kwestii umiejętności poruszania się. W pierwszym etapie terapii ruchowej chodziło nie tylko o to by Asia siedziała, poruszała się i wstawała. Raczej o to, by zlikwidować przykurcze i wzmożone napięcie mięśniowe po lewej stronie ciała spowodowane przez chorobę. To była ciężka praca. Większość pierwszych ćwiczeń to te w linii środka. Widać to na poniższym filmie. Te Asia nawet akceptowała.



Kolejne polegały na wywoływaniu konkretnego ruchu i na jego jednoczesnym blokowaniu. To była przede wszystkim gimnastyka dla mózgu. Właściwie większość ćwiczeń dotyczyła wymuszania na mózgu różnych zachowań w obrębie ciała. Przyrost utraconej masy mięśni po lewej stronie był już samą konsekwencją wykonywanych ćwiczeń. Kolejny film przedstawia właśnie takie ćwiczenia. Asia ich nie znosiła. Nie dlatego, że bolały (bo nie bolały), tylko dlatego, że mogły być nieprzyjemne, a poza tym, kto z nas lubi jak się go do czegoś zmusza! Wielu rodziców malutkich dzieci, które powinny być rehabilitowane ze względu na zaburzone napięcie mięśniowe, po pierwszych ćwiczeniach metodą Vojty rezygnuje ze względu na płacz dziecka. A przecież czasem wystarczy kilka spotkań i wszystko jest ok (dzięki temu w przyszłości dziecko nie będzie miało np. krzywych stóp: szpotawych czy z płaskostopiem, krzywych kolan, czy skrzywień kręgosłupa). Więcej o metodzie można poczytać tu http://vojta.com.pl/



Czekając na miejsce w Ośrodku Wczesnej Interwencji nie leniuchowaliśmy. Pani Kasia przyjeżdżała do nas do domu raz w tygodniu w środy. My natomiast we wtorki i czwartki jeździliśmy do Żor do pani Marii by poćwiczyć innymi metodami.
Poniższe zdjęcie pokazuje panią Kasię i Asię w akcji już w ośrodku (lipiec/sierpień 2008).


Latem Asia zaczęła sama siadać. Trud tej czynności można zobaczyć na filmiku  w poście http://codziennecuda.blogspot.com/2011/06/sierpniowe-cudowne-przebudzenie.html
Jak widać nie było to łatwe, ale jak tylko opanowała metodę, to ją tak długo doskonaliła, aż siadanie w końcu stało się jej naturalną czynnością. Oczywiście posługiwała się głównie swoją prawą stroną ciała. Lewa nadal tego nie potrafiła, a wręcz czasem przeszkadzała. Kolejnym etap było stanie. Najpierw po kilka sekund, później dłużej. Pomimo nierównej powierzchni, najlepiej jej to wychodziło w jej łóżeczku. W nim też nauczyła się sama wstawać.
Zanim sama wstała, poruszała się na różne sposoby. Najpierw turlając się, potem przesuwając na pupie, a w miarę pionizowania na kolanach.


Im większy bodziec, czyli ciekawa rzecz lub osoba, tym większa szybkość poruszania się u Asi. Ale i tak największą ciekawość wzbudzała u niej Hania, dlatego musieliśmy mieć oczy dookoła głowy.

czwartek, 16 czerwca 2011

Co właściwie Asia widzi?

Hmmmm.... nie wiem i niestety nikt nam tego nie powie, a ona sama... może wtedy gdy zacznie mówić i rozumieć. Nie ważne, bo widzi. I można to nazwać cudem, oczywiście nie z punktu widzenia medycyny, ale takim naszym osobistym cudem. Gdy obserwujemy u Asi zmiany zachodzące w jej widzeniu, to serce rośnie! Jeszcze pół roku wcześniej nie reagowała na zmiany światła! Teraz Asia przygląda się rzeczom, sama po nie wyciąga rączkę. Patrzy w oczy... zawsze mnie to ciekawiło, dlaczego patrzymy akurat w oczy? Przecież taka Asia nie wie, że to oczy służą do patrzenia, że to dzięki nim widzimy, a właśnie na nich skupia wzrok. Skupianie wzroku to jeden z ważnych elementów w widzeniu. Drugim jest wodzenie. Jakieś pół roku po chorobie ćwicząc z Asią lampką ze światłowodami zauważyliśmy, że śledzi ruch lampki, pionowo i poziomo. Takie odkrycia zawsze zachęcają do częstszych ćwiczeń. 
Inną rzeczą która też wtedy się pojawiła, to zamiłowanie Asi do okna, z którego napływało światło słoneczne. Do tej pory Asia uwielbia siedzieć przy drzwiach tarasowych i patrzeć przez nie lub wygrzewać się w promieniach słońca. Jedyną rzeczą, która nas zmartwiła był, nazwijmy to "światłowstręt" na bardzo mocne światło. Zauważyliśmy to będąc nad morzem. Latem światło słoneczne jest bardzo mocne, na dodatek jest odbijane w piasku. Na plaży Asia miała zazwyczaj zamknięte oczy, lub spoglądała tylko w dół. Ta sama sytuacja pojawiła się zimą w słoneczny dzień w trakcie zabaw na śniegu. Ale tak sobie myślę, że nie ma się co dziwić, my w takich sytuacjach też mrużymy oczy. 
Zastanawiałam się nad okularami przeciwsłonecznymi, ale lekarze odradzili, gdyż Asi zadaniem jest nauczenie się kontrolowania dopływu światła do oczu, a okulary jej w tym nie pomogą. A poza tym, nie było gwarancji, że pozwoli je sobie nakładać, nie mówiąc o noszeniu. Jak się okazało na wiosnę 2009r. Asia pozwoliła założyć sobie okulary, ale tylko założyć. Miała je na nosie kilka sekund. W sam raz by zdążyć zrobić zdjęcie.



Asia świetnie radzi sobie w pomieszczeniach. Omija sprytnie przeszkody, dostrzega rzeczy maleńkie i przeźroczyste. Czasem zdarzy jej się wejść lewą stroną we framugę drzwi, ale to przez lekko zawężone pole widzenia z tej strony i przez jej nieuwagę. 
Asia nie lubi książek... nie lubi ich oglądać... Prawdopodobnie ma zaburzone widzenie obrazu płaskiego. Długi czas nie zwracała uwagi na telewizor, aż do momentu odkrycia polskiej wersji serialu "Brzydula". Asia uwielbia końcową piosenkę i litery. Wystarczy, że usłyszy melodię, a "biegnie" co sił w pupie i kolanach, by umieścić twarz tuż przed ekranem. Dziwne, ale... zawsze to coś. Obecnie, bajek nie ogląda, ale lubi siadać tuż przed telewizorem i przyglądać się poruszającym postaciom. Wniosek z tego taki... że nie dla nas są telewizory LCD...



Wiosną 2009r. byłam z Asia na okulistyce w chorzowskim szpitalu. Tam wykonano masę badań. Wyniki nie były adekwatne do zachowania Asi. Badanie stwierdziło, że mózg Asi przetwarza do 30% z tego, co widzi. To wskazywałoby bardzo poważne zaburzenia widzenia, a jednak życie mówiło coś innego. Lekarze też to potwierdzili. Nie trzeba się się sugerować wynikami, tylko dalej robić swoje, czyli nadal rehabilitować... Badanie te powtórzyliśmy również wiosną 2011r. ale większości nie dało się przeprowadzić... Asia niestety na to nie pozwoliła, ale wzrok nie jest naszym największym problemem, więc za bardzo się tym nie przejęliśmy. 


poniedziałek, 13 czerwca 2011

Współpraca z fundacją Asi

Nie szukałam dla Asi fundacji. Szukałam po prostu terapeutów od wzroku. I tak się wszystko dobrze potoczyło, że znalazłam najlepszych na całym Śląsku. Regionalna Fundacja Pomocy Niewidomym w Chorzowie to wyjątkowe miejsce i cudowni ludzie. Asia otrzymała od nich więcej niż oczekiwaliśmy. Nie musieliśmy się troszczyć o okulistę, od razu zaoferowano nam najlepszego. Po jakimś czasie okazało się, że Asia może u nich mieć też logoterapię, muzykoterapię, psychoterapię, hipoterapię, neurologa, ortopedę itp.
Pierwsze nasze oficjalne spotkanie miało miejsce już w lipcu w fundacji. Natomiast pierwsze terapeutyczne, było dość nietypowe, gdyż miało miejsce 1 września kilka godzin po tym jak urodziłam Hanię... Na szczęście Asia była wtedy wraz z moją mamą w domu. Kolejne spotkania odbywały się zazwyczaj co tydzień w poniedziałek w naszym domu, a od czasu do czasu w fundacji na "kontrolnych" spotkaniach. 

Farba, brokat plus światło, ciekawe...

ale było po tym sprzątania, papier ze zniszczarki plus światło UV

Jak się później okazało, fundacja ta stała się dla nas czymś więcej. Troszkę za późno obudziłam się z moim pomysłem... Jesienią 2009 roku zastanawiałam się nad fundacją, która pomagałaby nam zbierać fundusze na rehabilitację Asi. Jak się okazało, cześć naszej rodziny dokonując rocznego rozliczenia podatkowego, 1% wpłacała na Asi fundację dopisując "dla Joanny Srokosz". Fundacja automatycznie otwarła dla niej subkonto. Dzięki temu w tym roku przystąpiliśmy ostro do działania. Mamy wielkie marzenia i dzięki tej fundacji, ludziom dobrej woli i wielkiego serca możemy je spełniać, ale o tym troszkę później...

czwartek, 9 czerwca 2011

Jesienne wycieczki i spacery

Jesień, gdy słoneczna, złota i ciepła, sprzyja spacerom. chyba każdy chce się nacieszyć kolorami, ciepłym powietrzem i... suchym chodnikiem, zanim przyjdzie zima, zazwyczaj wczesna, bo już listopadowa...
Nigdy nie oszczędzaliśmy naszych dzieci, zamęczaliśmy je wycieczkami, odwiedzinami i mniejszymi, górskimi wypadami. Niech się uczą od urodzenia, że gdy się ma wolne, to się nie siedzi w domu! A poza tym jest tyle ciekawych rzeczy do zobaczenia i tyle dróg do przejścia...i ,szczególnie dla mnie to ważne, tyle okazji do zrobienia zdjęć.
Choć Hania mała wtedy była, to trzymała się dzielnie. W wózku grzecznie leżała, na postojach jadła, a przebierana zazwyczaj była w bagażniku naszego samochodu. I tak to do tej pory jest, dlatego tak bardzo przydatne bywa kombi.

Wisła
Tak, to ta Wisła, z której pochodzi Adam Małysz. Rzut beretem, jakaś godzinka i już możemy pospacerować po tym górskim miasteczku. Było bardzo ciepło i sucho, więc park pełen złotych liści kusił nas, aby po nim pospacerować tam i z powrotem. Najbardziej cieszyła się Asia.






Pieniny
No, może nie dokładnie Pieniny, ale Spisz... tam też lubimy jeździć na spacery. To tak przy okazji pobytu w Jabłonce. Z wózkiem to można co najwyżej pospacerować po zaporze, ale i tak jest co podziwiać. 
No i dwa zamki na jednym planie - to nie spotykane zbyt często.



Dolina Kościeliska
Tą dolinę szczególnie pokochali rodzice małych dzieci. Nie za długa i nie za krótka, to po pierwsze. A po drugie wózkiem się wszędzie dojedzie, nawet tzw. parasolką... z większymi lub mniejszymi problemami, ale się dojedzie. No i po trzecie, breast-feeding time, zawsze jakoś tak wypada w schronisku pod Ornakiem. Chyba zarówno gospodarze jak i turyści już się do tego zdążyli przyzwyczaić.
Tatry, to takie szczególne miejsce, i dla mnie i dla Ola. Mam nadzieję, że też takim się stanie dla moich małych sroczek.



Jabłonka
A w Jabłonce zawsze jest gdzie iść na spacer, a w razie "awarii", można wracać albo na sygnale, albo można zadzwonić po dziadka, by po prostu po potrzebujących przyjechał.


wtorek, 7 czerwca 2011

Spotkanie sióstr...

Hanka urodziła się 1 września po 4:00 nad ranem ("dziecko wojny jak mówi o niej chrzestny).
Wyprzedziłam chyba z sześć rodzących kobiet. Tak rodzić to można co roku... Na noworodkach nie było wolnego łózka, więc położono mnie na parterze w dwuosobowym pokoju dla kobiet po operacjach. Było cicho, spokojnie, nikt się nie plątał. Tylko ja i druga kobieta oraz nasze maleństwa. Koło 9:00 wzięłam prysznic, ubrałam spódnicę i bluzkę (nie dopuszczałam leżenia w koszuli nocnej...), zrobiłam sobie makijaż i ... odbierałam telefony, smsy, a poza tym trochę czytałam, karmiłam i przebierałam Hanię. Hania od początku rozpoznawała dzień i noc, więc jej w tym nie przeszkadzałam. Oczywiście nie obeszło się bez krytyki, gdy zapytana potem o karmienia w nocy powiedziałam, że jak Hania pojadła o 22:00 to potem dopiero o 3:00. "Trzeba budzić po trzech godzinach snu!" - odpowiedziano mi. Kiwnęłam głową, ale swoje pomyślałam. Jak na żądanie to na żądanie, ale dziecka, a nie podręczników.

Pierwsze wzajemne spojrzenia

Pierwsze spotkanie Hani z Asią miało miejsce jeszcze w szpitalu, a dokładnie pomiędzy. Będąc na parterze mogłam się Hanią pochwalić przez okno i w ten sposób siostry spotkały się pierwszy raz. Nie wiem czy Asia zauważyła Hankę, ale mnie na pewno. Do domu mogłam wyjść dopiero po drugiej dobie. Wszystko było w porządku, bez żółtaczki (jak i u Asi) więc szybko nas wypisano. Asia była średnio zainteresowana tym małym człowieczkiem, ale wyraźnie dużą radość sprawiał jej płacz Hani. W związku z tym, Asia zamieszkała w odrębnym pokoju. Myślę, że spodobał się jej ten pomysł, w końcu mogła spokojnie w nocy spać.
Hania dołączyła do niej po ok. 7 miesiącach...

Pierwsza kąpiel, tatuś trochę się stresował...

ale jak widać, poradził sobie, Hania od razu pokochała swoje wiaderko


nasza mała terapeutka

to niesamowite jak takie maleństwo może dużo dać


od początku lubi gdy ukochane osoby są "pod ręką"

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Przedłużające się oczekiwanie

9 miesięcy przypadające na ciążę u człowieka to zdecydowanie za długo... myślę, że (prawie) każda matka potwierdzi, że 7 miesięcy byłoby w sam raz. Ale cóż, nie poradzimy nic na to, a przyspieszanie czegokolwiek w tej kwestii nie jest wskazane. Więc i ja (nie)cierpliwie czekałam. W przypadku Asi poród odbył się w samo południe w dniu terminu. Hania natomiast kazała nam czekać... W dniu terminu pojechaliśmy z Olem do szpitala w Tychach, gdyż tak zalecił mój lekarz - chodziło tylko by mnie zbadał i tyle. Ale wcale nie było to takie łatwe. Po przedarciu się się przez olbrzymi, częściowo remontowany szpital i dotarciu na ostatnie piętro, gdzie znajdowała się porodówka (oraz patologia ciąży, gdyż oddział był w remoncie), bez problemu weszłam na oddział... nikt mnie o nic nie pytał. Drzwi pootwierane, widoki straszne... przeładowane pokoje, z mnóstwem odwiedzających, "wietrzące się" kobiety, a na korytarzu wózki dostawcze z noworodkami. Jakbym tak jednego wzięła i wyszła to chyba nikt by się mnie po drodze nie czepiał - pomyślałam. W końcu przy końcu korytarza znalazłam "recepcję" i pokój położnych. Okazało się, ze muszę przejść przez izbę przyjęć, która znajduje się gdzieś przy głównym wejściu... No to wracamy... ja z brzuchem nadmuchanym do granic wytrzymałości i Olo. Tym razem na skróty przez remonty poprowadziła nas jakaś pielęgniarka i pomimo iż wytłumaczyła nam gdzie jest ta izba przyjęć, to sporo czasu zajęło nam jej odnalezienie - taka dziura gdzieś w labiryncie korytarzy. A na miejscu miła pielęgniarka, która od drzwi ochrzaniła mnie czemu przychodzę po 9:00 a nie po 7:00 kiedy przyjmują na oddział. Ja na to, że tak mi kazał lekarz, i że ja nie rodzę jeszcze więc nie chcę na oddział, tylko na badanie, by sprawdzić czy wszystko jest w porządku. A ona na to, że zadzwoni do mojego lekarza i zapyta co ze mną począć. Czekałam... jutro mam przyjść wcześnie rano to mnie przyjmą na oddział. Ja na to, że po co mam siedzieć w szpitalu i zajmować miejsce, że wolę przyjechać na poród jak się już zacznie. Ona na to, że w szpitalu będzie bezpiecznie, bo trzy razy na dzień będą mi robić KTG. Już nie pytałam po co trzy razy, a co poza tym??? Leżeć, siedzieć, coś jeszcze? Bzdury!!! Wyszliśmy i wiedzieliśmy, że tam już nie wrócimy. Pojechaliśmy prosto do prywatnego szpitala w Katowicach, w którym byłam w 37 tyg. na badaniu.
http://www.narodziny.com.pl/index.php?page=rejestracja

A tu przy wejściu piękna recepcja, uprzejma pani, która poprosiła byśmy usiedli i poczekali jakieś 15 min. Wtedy zrobią mi KTG i badanie ginekologiczne. Badanie wykazało minimalne, prawie niezauważalne skurcze, lekarz stwierdził, że wszystko wisi na włosku, i że jak nie zacznę rodzić to za dwa dni kolejne badanie. Nikt nie chciał mnie zamykać na oddziale, wszystko w ramach NFZ-tu. To bardziej przypominało to, czego doświadczyłam w Anglii. Spokojne wyczekiwanie bez dmuchania chuchania. Wróciliśmy do domu. Oczywiście nie byliśmy mile witani, moja mama, która wtedy pomagała nam przy Asi, wolała byśmy już tam w szpitalu zostali, ja też, ale nie po to by tam czekać, ale po to by urodzić. Na KTG i badania jeździliśmy jeszcze chyba dwa razy. W końcu się zaczęło. Z tygodniowym opóźnieniem. Ale się zaczęło. W niedzielę wieczorem, siedząc w ogrodzie u Ola rodziców, zaczęłam odczuwać skurcze. Po 20:00 ku mojemu zdziwieniu były regularne co 10 min, ale bardzo lekkie, więc nawet nie mówiłam za wiele o tym. Po 23:00 poszliśmy spać, nie na długo. Koło 2:00 po północy stały się bardziej bolesne więc wstałam i poszłam się szykować i zapisywać mojej mamie najważniejsze rzeczy dotyczące leków Asi. Potem obudziłam Ola i ok. 2:30 byliśmy w drodze. Co 4 min. ściskałam fotel. Noc była spokojna więc za jakieś 10-15min. byliśmy w tej ładnej recepcji. Tam położna nauczona doświadczeniem wzięła mnie na KTG a tu.......skurcz na skurczu, wszystko na maksymalnej sile skurczu, więc telefon na porodówkę, by szykowali stanowisko. Jeszcze formalności, podpisy (w skurczach jest to nieco trudne). Tam jeszcze badania, prysznic i siuuuuup na fotel! Skurcze mocne jak nie wiem co, wody znowu nie odeszły, więc położna zdecydowała, że mi pomoże i przebije pęcherz, wtedy pójdzie szybciej. Olo był już nastawiony na kolejnych kilkanaście godzin wyczekiwania a ja jeszcze dobrze pamiętałam, że po poprzednim przebiciu pęcherza męczyłam się jeszcze 6 godzin. Ale co tam, niech przebija. Olo mówił, że chlusnęło. Ja tam nic nie czułam (jak można coś czuć w takim momencie???). I się zaczęło! Hania wylądowała na mojej piersi już za drugim partym skurczem. Widzieć pierwszy raz swoje dziecko. Takich chwil się nie zapomina!

Boże , co tak jasno!!!
Od tej chwili, Hania stała się mistrzynią drugiego planu... choć czasem grywa pierwsze skrzypce...
Kiedyś zastanawialiśmy się z Olem, jak to będzie, gdy Hania będzie z nami, czy będziemy potrafili ją kochać tak jak Asię... Oczywiście, że nie kochamy jej tak samo. Dwie osoby, dwie miłości, ale źródło to samo i nie da się powiedzieć kogo bardziej, bo nie da się stopniować miłości... Można kochać z całego serca wiele osób...

Pozwalam sobie pożyczyć od Jaśminu filmik... W końcu po części też jesteśmy "Jaśminowi"... 
Piosenkę dedykuję Hanusi...

piątek, 3 czerwca 2011

Sierpniowe cudowne przebudzenie

Po powrocie z naszego urlopu Olo udał się na dwa tygodnie do Anglii a ja z Asią do moich rodziców w góry.

Odpoczynek i zabawa



Hania rosła w brzuchu, co stawało się coraz bardziej widoczne, więc nie byłoby wskazane bym sama z Asią została w domu. 


















Tajemnica miłości






To był miły czas. Bardzo lubię powracać w tamte strony. Asia miała okazję pobyć z babcią i dziadziem oraz z ciocią Julią, pooddychac świeżym powietrzem i dobrze się poodżywiać. 
Poleganie na cioci Julii






























W sierpniu coś zaczęło się dziać. Nagle Asia zmieniła się. Począwszy od zabaw na łóżku w łaskotanie, po zwykłe nasze przebywanie. Pojawiła się u niej najprawdziwsza radość na nasz widok i ten śmiech, który znaliśmy, a który po prostu w końcu powrócił. 


Ta jej reakcja na mnie i Ola, jako na najbliższe osoby dawała nam tyle radości! Wcześniej było jej obojętne kto z nią był, a teraz taka zmiana! Oznaczało to nie tylko to, że lepiej widzi, ale też, że coś zapamiętuje, że reaguje emocjonalnie, że się nadal rozwija. W czasie ćwiczeń ze światłem zaczęła wodzić wzrokiem, już nie przypadkiem, ale za każdym razem i we wszystkich kierunkach. Pod koniec sierpnia postawiona w łóżeczku, trzymała się  i dzielnie stała... przez kilka sekund.


Każdy jej postęp był przez nas wyczekiwany i okrzykiwany niezmierzoną radością i oklaskami.

środa, 1 czerwca 2011

Nasze wakacje nad Bałtykiem

Nasz urlop mielismy spędzić u przyjaciela w centrum starozytnego Rzymu. Niestety Asi choroba pokrzyżowała nam wiele naszych planów, również i ten. Po powrocie do Polski zdecydowaliśmy się na wczasy w kraju. Padaczka była dla nas czymś nowym, a wiedzieliśmy czym może się skończyć przedłużający się napad, więc nie chcieliśmy ryzykować. Szczerze powiedziawszy to ucieszyłam się z naszej decyzji, bo juz tak dawno nie byłam nad naszym pięknym Bałtykiem. Zjechałam kawał Europy i moge śmiało powiedzieć, że najpiękniejsze plaże są u nas, tylko ta niepewna pogoda i zimna woda!!! 

Ale nam się udało. Było ciepło, choć nie goraco. Dla mnie ciężarnej w sam raz. Wyjechaliśmy w Dzień Ojca. Dobrze zapamiętałam tę datę, gdyż Asia tego dnia zaczęła sylabizować "ta-ta". Raczej nie rozumiała samego słowa "tata", ale dla naszych uszu było to jak miód dla podniebienia. 


Na tych kilka dni zatrzymaliśmy się w Białogórze. Wszystkim rodzinom z dziećmi polecam tę miejscowość. Spokój, cisza, piekny las prowadzący do czystej, niezaludnionej plaży. 

Co prawda byliśmy tam tuż przed sezonem, ale myslę, że nawet jego trakcie nie odczułoby się tam napływu masy turystów.



Jako że nie należymy do leżących plackiem na plaży, mieliśmy okazję zobaczyć Łebę, Gdynię, Gdańsk, Sopot, Hel i inne tamtejsze miasteczka.

Dobrze było pojeść świeżo złowionych ryb, zwłaszcza flądr.....


To był taki dobry dla nas czas. Bez lekarzy, bez terapeutów, tylko my.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...